01/06/2001
Oto i pisze. Jestesmy w Meksyku juz od dwóch dni. Ja mialam zamiar zapisywac wrazenia codziennie, ale nie da sie, po prostu sie nie da - zbyt duzo przezyc jak na raz... Ale teraz nadrobie zaleglosci, obiecuje!
Lecielismy samolotem Airbus 330, lot czarterowy Airtours - firma, od której mamy te wakacje. Samolot byl dosc duzy - mial trzy rzedy siedzen, toalety na dolnym pokladzie. W siedzeniu przednim (a raczej w oparciu siedzenia przed Toba) kazdy mial ekranik - mozna bylo ogladac filmy, TV, sluchac radia (za sluchawki trzeba bylo zaplacic...) albo - co najlepsze - ogladac obraz z kamer zamontowanych pod spodem i z przodu samolotu. Widac bylo na przyklad pas startowy jak odrywalismy sie od ziemii, miejscowosci, chmury (tego bylo dosc duzo, szczególnie nad Wielka Brytania...) no i pózniej to juz tylko Atlantyk. Lot byl dlugi i troche sie juz potem nudzilo... W dodatku Adas siedzial kolo bardzo grubej i smierdzacej kobiety - co sie ruszyla, to my umieralismy i nosy nam wiedly. Ale jakos przezylismy...

Gdy dotarlismy do Cancun owionelo nas to charakterystyczne ciezkie tropikalne powietrze (jak sie pózniej okazalo trafilismy na wilgotnosc powietrza wynoszaca okragle 100%, swoja droga, to nie wiedzialem, ze to jest mozliwe) ale niebo bylo zachmurzone... Czyzby faktycznie pora deszczowa sie 'sprawdzila'...? Hm... Wybralismy zle miesiace...? Wedlug przewodników pora deszczowa zaczyna sie tu pod koniec maja i trwa do listopada - wtedy to juz ponoc leje codziennie... wlasnie w tym momencie zdrapuje sobie pierwsza warstwe skóry z nosa...) Autokar zabral nas z lotniska, ale najpierw jaka skomplikowana odprawe przeszlismy... Lotnisko jest malenkie i w ogóle nie nowoczesne, wielkosci standardowej sali gimnastycznej (oczywiscie mowa nie o pasie startowym), a akurat przylecialy trzy samoloty. Stalismy w kolejce dobre 1.5 godziny! Ja sie caly czas balam ( a ja to nie...?), bo wyobrazcie sobie Adasiowi pekla laminacja w paszporcie, tuz pod zdjeciem - wyglada jakby ktos go przerabial - ale udalo sie przejsc bez bólu (wygladalo na to, ze przez wilgoc laminacja sie troszke przykleila :-)). Potem przeszlismy do nastepnej hali, gdzie na podlogach lezaly nasze bagaze - trzeba bylo chodzic i szukac sobie swojego... Dobre, co? No i na koniec kolejna wielka koleja - do odprawy celnej. Zagladali do kazdej walizy i kazdego plecaka - podobno ze wzgledu na pryszczyce... Hm. Trwalo to i trwalo i trwalo i trwalo. Az w koncu dotarlismy do hotelu (autobusem, z meksykanskim kierowca, który dorabial sobie sprzedajac pasazerom piwo Corona). Hotelik malenki, bialutki ale superowy. Drzwi otwiera nam pan oddzwierny, bagaze nosi bagazowy - az glupio, takie luksusy... Na powitanie dostalismy drinki (tequila sunrise), wszystko nam wytlumaczyli i zakuli nas w zarówiaste bransoletki (razem nie wiemy, czy to poprawnie po polsku...), zeby bylo wiadomo, ze mozemy z wszystkiego korzystac za darmo i bez ograniczen. Nie mozemy ich sciagac (na szczescie w Cancun wszyscy takie nosza, wiec nie wygladamy glupio...). Weszlismy do pokoju (numer 211) i poczulismy sie jak w lodówce - momentalnie zaczelam sie trzasc jak galaretka. Klimatyzacja... Od razu ja skrecilismy, bo i tak w pokoju wszystko zimne - podlogi i blaty sa marmurowe, nie ma prawie mebli, to wszystko - blaty, sofka (nawet pólka w szafie) - sa jakby zbudowane z tego samego co sciany. Wszystko w bieli i granacie, lampki, telewizorek (ogladamy czasem bardzo ciekawe programy edukacyjne na amerykanskim „Discovery"), maly balkonik z widokiem na baseny i przybasenowe palmy. A wiecie co wczoraj widzialam? Koliberka. Co za cudowne male kolorowe ptaszenko! Ale sie zdziwilam! Naprawde trudno opisac to wszystko dookola - teraz na przyklad lezymy sobie na lezaczkach pod palmami, powiewa bryza - jest cudownie i chcialoby sie, zeby to trwalo zawsze... No ale dobra. Po rozpakowaniu sie poszlismy na kolacje, stoliki rozstawione na brzegu laguny (nasz hotel jest nad laguna - zatoka, a morze jest po drugiej stronie drogi), kelnerzy gotowi do pracy, pyszne jedzonko...

A sama miejscowosc Cancun wyglada tak: waski pas ladu, z obu stron jest woda - z jednej morze karaibskie, z drugiej owa zatoczka, jedna glówna ulica (nie idzie sie pogubic, bo autobusem albo w jedna albo w druga strone). Na plaze wozi nas specjalny bus z klima i przyciemnianymi szybami (jak mafie...) - jakis amerykanski Ford. Zabiera nas o 10 rano i odbiera z plazy o 3.00 - plaza jest prywatna hotelowa. Morze jest cudowne - fale nie daja wprawdzie plywac, ale mozna super poszalec, blekit i turkus wody. Woda jest za to przerazliwie slona, az szczypie w oczy. Ale i na to znalezli sposób - nad morzem jest basen ze slodka woda... Ech... No i ciagle nie moge dojsc do pierwszej nocy. A co bylo w nocy? Potworna, potworna burza - ale naprawde pierwszy raz w zyciu cos takiego widzialam. Trzaskalo tuz nad nami, blyskawice tak rozjasnialy niebo, ze mozna by czytac - szok. No i tak to nasz pobyt rozpoczela burza i ulewa... Hm.

Nastepnego dnia jednak juz sie rozpogodzilo i to nawet bardzo - ostro grzalo slonce. Bylismy na zebraniu z przedstawicielka biura podrózy, która zaznajomila nas z programami wycieczek - my wybralismy trzy wyprawy: do Chichen-Itz'y - najwiekszych w okolicy ruin Majów, do naturalnego akwarium na spotkanie i plywanie (!!!) z delfinami (to bedzie frajda - chyba pierwszy i ostatni raz w zyciu bedzie nam dane bawic sie z delfinami, co?), i na Tulum - tez ruiny, plus „sanktuarium roslin i zwierzat" - cos jak tropikalny ogród botaniczny. Troche nas te wycieczki kosztuja - ale przeciez nieczesto bywa sie w kraju o tak bogatej historii i florze i faunie...

05/06/2001
Znowu siedzimy nad basenem. Nie moglismy dzis isc na plaze, bo jak wiadomo mamy wszystko wliczone w cene wakacji i wczoraj... (Ania krótko mówiac domagala sie swojego winka, a ze oni nie moga nam odmówic, to troszke przesadzila ;-) Uff... A dzis trzesa mi sie raczki i musze duzo pic. No nic. Od dzis pije tylko cole :-) Przedwczoraj bylismy tez na plazy - morze Karaibskie jest wprost cudowne - te kolory. Tylko, ze slone - ale ja juz chyba o tym pisalam, sorry!

Bylismy tez juz w Chichen-Itz'y - ruinach Majów. Niesamowite miejsce (wiecie, ze w naszej lagunie sa krokodyle - tyle, ze ciezko jest je namierzyc, bo wychodza, jesli juz to tylko w nocy... Za to latwo namierzyc kraba - chodza sobie pod woda, a nawet czasem po terenie osrodka, sa smieszne, ale nie daja sie zlapac). Niesamowity naród ci Majowe - bardzo madrzy ludkowie. Najciekawsze jest to, ze nikt nie wie, czemu opuscili swe miasta, co sie z nimi w ogóle stalo, no i nie wiadomo tez skad sie wzieli. Istnieja pogloski, ze pochodzili z Azji. 70% meksykanczyków ma w sobie nadal krew Majów - przez to sa wlasnie tacy mali i krepi. A wiecie, ze kalendarz Majów, który zgadza sie rok w rok z naszym (prawde mówiac jest nawet bardziej dokladny), a oparty jest na zjawiskach przyrody - konczy sie na roku 2012 ?! A potem prawdopodobnie bedzie koniec swiata poprzedzony dziwnymi zjawiskami przyrody. Hm - cieszmy sie wiec zyciem kochani! Widzielismy tez boisko do gry w bardzo ciekawa gre 'puk a puk', gdzie kapitanowi druzyny zwyciezców odcinali glowe. Dodam, ze bycie kapitanem bylo honorem i wszyscy marzyli by odcieto im glowy... Wchodzilismy tez na bardzo stroma piramide, na której ludzie z lekiem przestrzeni - ja!!! - pozbywali sie wszelkiego balastu... Strasznie bylo...Z góry rozciagaly sie za to przepiekne widoki na gesta dzungle. Piramidy Majów byly budowane w charakterystyczny sposób - co 52 lata nadbudowywano na nie nowa warstwe, latwo wiec bylo archeologom okreslic ich wiek. Trudniej jest im za to odnalezc i potem odbudowac taka piramide, gdyz jest to najzwyklejsza kupka kamieni, ukryta w gestej roslinnosci dzunglowej. Archeologowie musza te kamienie odpowiednio dopasowac, co trwa latami. Tak wiec takich nieodkrytych budowli jest tam jeszcze duzo. Co jeszcze? Otóz piramida, na która wchodzilismy, jest dzis jedyna, na która moga wspinac sie turysci, a w najblizszej przyszlosci tez zostanie zamknieta. Dlaczego? Madrzy ludzie bawili sie w graffiti...

Co do rodowitych mieszkanców Meksyku, to sa naprawde szczesliwymi ludzmi i bardzo, bardzo milymi. Jeszcze nie spotkalam tak milego calego narodu - po prostu usmiechaja sie od ucha do ucha, spiewaja sobie - super. Pewnie slonce, które jest tu caly rok robi swoje. Z okien autokaru widzielismy tez takie biedniejsze wioski - ludzie maja tylko drewniana chate- jedno duze pomieszczonko, w którym wszyscy spia w hamakach, reszta jest na dworze, nie ma bierzacej wody, pradu, nic. Kury i swinie na podwórzu. No i dalej sa szczesliwi. Jedyne o co sie musza martwic, to deszcz (Glówny bóg Majów to bóg deszczu! Ciekawe w takim razie, jaki powiniwn byc bozek brytyjczyków...), bo bez tego nic im nie urosnie... Pewnie sa duzo szczesliwsi niz my! Hm. (Mów za siebie, ja jestem szczesliwy :-)

Gdzie jeszcze bylismy? Na przeplywce kajakowej po naszej lagunie - plynelismy po takiej dzungli. Wypatrywalismy krokodyli, na dnie widzielismy lezace rozgwiazdy, szukalismy muszli i kapalismy sie na przydroznej dzikiej plazy. Jedna kobietke cos (???) nawet w wodzie ugryzlo w reke, no i niezle najadla sie strachu, bo nikt nie wiedzial co to bylo... Wszyscy od razu wybiegli z wody. Adas tak spiekl sobie stopy, ze ma teraz fioletowe, wypelnione plynem balony... Brrr... No i w ogóle jestesmy juz spaleni, schodzi nam skóra i przez kilka nocy bralismy polopiryne (jak co roku - musi byc letnie spalenie... To jest jak choroba!).

Poszlismy sobie tez raz na pchli targ - o rany, jakie jaja! Wszyscy krzycza na nas „nowozency"!
A zebyscie widzieli jak sie targuja - najpierw wciagaja Cie w swój sklep - i to doslownie wciagaja, po targu goni za Toba taka banda, i kazdy chce Ci pokazac swój sklep - potem chodza krok w krok za Toba, nie daja spokojnie sie rozejrzec, a jak juz cos znajdziesz (a nie daj Boze tak o tylko sobie wez cos do reki...) to rzucaja cene trzy razy wyzsza niz powinna byc i Ty musisz ja zbijac. Ale jaja! (jeszcze przed tym,jak zrezygnujesz z kupna, on Cie prosi o Twoja cene i targowanie zaczyna sie od nowa...). To jest smieszne, ale do czasu, bo potem juz wkurza. A jaka korupcja - ostatnio kupowalismy znaczki pocztowe. Wiedzielismy, ze do Europy kosztuja 6 pesos. No i gosc sprzedal nam znaczki za 6 pesos, ale o nominale 3 pesos (a troche nas zdziwilo na poczatku, ze sie targuje, bo chcial 7 pesos...)! Policja na przyklad, zatrzymuje ponoc samochody obcokrajowców i co wtedy trzeba zrobic? Po prostu zaplacic im ile chca i w ogóle sie nie sprzeczac, bo nikt i tak z tym nic nie zrobi. Korupcja jest straszliwa (przed wyjazdem czytalismy w przewodnikach, zeby w razie problemów nie kontaktowac sie nawet z policja, tylko od razu z konsulatem), ale dla meksykanczyków to chyba forma przezycia.

Wlasnie siedze sobie sama w troche zachmurzony poranek (przyda sie skórze troche przerwy od slonca), bo Adasia cos rozlozylo - ma biegunke i goraczke, pewnie cos zjadl z bakcylem, tutaj o to nietrudno. Biegunke najczesciej powoduje tutejsza woda - nie jest brudna, ale mocno zmineralizowana (nawet szampon sie tu nie pieni). Niby takiej tu nie pijemy - wszedzie jest specjalnie oczyszczana, ale moze gdzies sie trafilo, kto wie. Ale biedny no.

Jestesmy tu juz caly tydzien, wierzyc sie nie chce...Czas ucieka niewiarygodnie szybko, nawet gdy tylko siedzi sie nad basenem. Ech. Ja naprawde nie wiem, jak po tych cudownych dwóch tygodniach wrócimy do rzeczywistosci... Chyba planujac jakas nastepna eskapade w kraje tropiku... Pomarzyc dobra rzecz. (Wiecie, ze kartki stad ida do Europy miesiacami, a nawet latami? Taka jest meksykanska poczta - nigdzie sie nikomu nie spieszy - „maniana". W hotelu zawsze jak sie kogos o cos poprosilo, to bylo za '5 meksykanskich minut' - nasze jakies pól godziny do godziny... Nikomu to jednak nie przeszkadzalo. A my narzekamy na polska poczte...)

08/06/2001
Juz zostalo nam tylko kilka dni do wyjazdu... Czemu wakacje zawsze tak szybko mijaja...?!!!!!
Z ciekawostek - wiecie, ze tutaj jest juz zupelnie ciemno o 20.00 ? A przeciez jest lato! W Europie najdluzsze dni! Ale w sumie w Cancun dopiero po 20 zaczyna sie zycie nocne - tysiace nastoletnich rozwrzeszczanych Amerykanów, którzy upijaja sie w trupa na tzw. „otwartych barach" - placi sie przy wejsciu i potem juz wszystkie drinki sa za darmo. Cancun jest ponoc z tego znane. A my leczymy oparzenia sloneczne i nie bardzo mozemy juz ze slonca korzystac - Adas ma spieczone (raczej spalone...) stópki, a ja ramiona... Boli i nie wiadomo co z tym zrobic. Ani siedziec, ani chodzic, slonce piecze niemilosiernie. Jutro chcemy wybrac sie na wyspe, a wlasciwie mala wysepke niedaleko, ponoc jest bardzo ladnie i spokojnie. Wyobrazcie sobie, ze tutaj w tropikach nie patrzy sie na temperature - bo ta jest codziennie taka sama, ok. 29°C, (deszcz, jesli pada to ma jakies 25°C) ale na wilgotnosc powietrza. Jak tu przyjechalismy (i chyba nawet teraz tez) wilgotnosc wynosila 100% - powietrze strasznie ciezkie, czlowiek jakby w nim zawieszony, potem spadla do 78% i juz bylo czym oddychac. Naprawde wszystko sie tu rózni...

12/06/2001
Wierzcie albo i nie, ale juz jutro jedziemy do domu, co smuci mnie przeokropnie. Plakac sie chce, gdy po tak wspanialych slonecznych wakacjach trzeba wrócic do pracy, do codziennych spraw, zakupów itd... Brrr... No i jeszcze to przerazajace przekraczanie granicy (nie dosc, ze chcemy starac sie o wize, to jeszcze mój paszport - jakby ktos w nim zdjecie wymienial...) Ech. Napewno wiecie, jak bolesny jest taki powrót...Leeeeeeeeeeeeeeeeeeeee...

Dzis mielismy odbyc nasza ostatnia wycieczke - do ruin i ogrodu botanicznego, ale w ostatniej chwili zrezygnowalismy - niestety i mnie dopadly dolegliwosci zoladkowe i czulam sie bardzo zle, szczególnie na sloncu - bardzo przydal sie wegiel... - a ruiny sa w samiuskim sloneczku. Poza tym, tyle pieniazków nam poszlo, ze przyda sie maly zwrot... (Jest jeszcze jeden powód, otóz przez moje dolegliwosci zoladkowe przesunelismy plywanie z delfinami i zeszly nam sie dwie wycieczki w jeden dzien...)

Wczoraj Kochani doznalismy cudownych uczuc - plywalismy z delfinkami! Cos niesamowitego, jak z bajki - i to nie w jakims tam basenie, ale w prawie naturalnym ich srodowisku. Oczywiscie jest to specjalny osrodek, rodzaj rezerwatu, delfiny maja oddzielona zatoczke do zycia i sa trenowane. Robilismy z nimi rózne cwiczenia np. pchaly nas za stópki, ciagnely (juz nie za stópki na szczescie), skakaly nad nami itp. Ale to bylo wspaniale - nie do opisania - na szczescie mamy video - z nami w roli glównej - i sliczne zdjecia - sami zobaczycie!

Nie opisalam Wam jeszcze jak bylo na wyspie - tez cudownie! Znajomy z hotelu byl tam wczesniej i dal nam kilka praktycznych porad, np. zeby do zwiedzania wypozyczyc sobie taki pojazd jak do wozenia kijów od golfa, bo wyspa jest zbyt duza by ja obejsc na piechotke (w sumie jest 7 km dluga i 800m szeroka, ale na miejscu wyglada na wieksza, ma nawet lotnisko wojskowe...). Tak tez zrobilismy. No i Isla Mujeres - Wyspa Kobiet - ukazala nam sie w calej okazalosci - z plazami z bialutkim piaseczkiem i palmami, z ostrymi klifami, o które rozbija sie ocean, z typowo meksykanska zabudowa (w Cancun juz tego nie ma...). Cudo. Na wyspie udalo sie nam zobaczyc farme zólwików wodnych (oczywiscie staraja sie utrzymac gatunek) - male zyja w basenach, a duze w morzu, tuz przy plazy. Nie musze chyba dodawac, ze i zólwiki i delfiny zyja u wybrzezy Meksyku, wiec sa to naturalne dla nich srodowiska. Melexem jezdzilo sie swietnie - powoli, wszystko mozna bylo zobaczyc, wysiasc gdzie sie chcialo (wygladalo to jak melex faktycznie, ale mialo spalinowy silnik. Jak sie wciskalo pedal gazu to silnik sie sam uruchamial, jak sie zatrzymywalo to silnik gasl - dziwna maszyna).

13/06/2001
Wlasnie siedzimy juz na lotnisku w Cancun gotowi do odlotu, swiadomi, ze moga to byc jedyne takie wakacje w naszym zyciu...(Choc zdradzimy Wam w sekrecie, ze mamy plany na powrót do tego cudownego kraju, na wybrzeze Pacyfiku tym razem...). Cóz mozna dodac, byly to najwspanialsze wakacje w naszym zyciu i jestesmy pelni wrazen. Mamy duzo zdjec, jeszcze wiecej wspomnien, którymi wlasnie sie z Wami podzielilismy. Mamy tez sporo planów na przyszle podróze.
No wiec do uslyszenia...