Reportaż arrow UBECKIE DONOSY Z SYPIALNI arrow Ubeckie donosy z sypialni


Ubeckie donosy z sypialni


Image

Mężczyzna w średnim wieku, zaciśnięte usta, niespokojne spojrzenie, przez całą rozprawę ucieka wzrokiem od patrzącej nań powódki. – Ja już swoje powiedziałem wcześniej – odpowiada mrukliwie na pytanie sądu, aż trzeba go zdyscyplinować.

– To znaczy – niechętnie wyjaśnia – zrzekam się praw wydawniczych do książek Pawła Jasienicy, które należą mi się w spadku po matce. Nadal nie patrząc na powódkę szybko opuszcza gmach warszawskiego sądu.

Nazywa się Marek Obretenny, jest synem Zofii Neny O`Bretenny-Beynar, drugiej żony Pawła Jasienicy. Jego sądowy spór z córką pisarza wyniknął stąd, że zdaniem powódki nie żyjąca od 1997 roku Zofia O`Bretenny-Beynar, jest niegodną dziedziczenia po mężu; odkąd poznała Pawła Jasienicę, aż do jego śmierci, szpiegowała go, jako T.W. (tajny współpracownik) Ewa–Max, pisała nań raporty do UB. Konsekwencją takiego stanowiska córki pisarza jest odmowa podpisywania z Markiem Obretennym umów wydawniczych na wznowienie druku książek Pawła Jasienicy. Oto powód, dlaczego tej twórczości od lat nie można spotkać w księgarniach.

Proces ciągnął się prawie cztery lata. Gdy wydawało się, że córka Jasienicy już nie ma szans na wygraną (jej roszczenia z prawnego punktu widzenia uległy przedawnieniu) Marek Obretenny wycofał się walkowerem.

Bal Powieszonych

– Wystąpiłam o teczkę ojca z IPN – mówi Ewa Beynar-Czeczott – bo chciałam wiedzieć, co naprawdę kryło się za słowami Gomułki, że w latach 50. Jasienica został wypuszczony z aresztu „z powodów, które są mu znane”. Przywódca PZPR wykrzyczał to publicznie w 1968 roku na zjeździe aktywistów partyjnych, wyraźnie sugerując, że mój ojciec doniósł na swoich towarzyszy broni od Łupaszki Córkę Pawła Jasienicy poraziła skala donosicielstwa – w IPN przyniesiono jej na biurko kilkanaście tomów. Z ich lektury wynikało, że tajniacy otaczali pisarza wszędzie - w kościele, w kawiarni, w jego własnym mieszkaniu. Nawet na cmentarzu.

Tak było przez całe jego życie w PRL, z wyciszeniem w roku 1956. Osiem lat później inwigilacja z siłą lawiny osaczyła pisarza w związku ze sprawą listu 34.

To Antoni Słonimski przyniósł pewnego marcowego przedpołudnia 1964 roku do kawiarenki PIW na Foksal, (mała kanciapa, ale słynna; przesiadywały w nich same opozycyjne już wówczas nazwiska: Paweł Hertz, Jan Kott, Leszek Kołakowski), kartkę z tekstem: "Ograniczenie przydziału papieru na druk książek i czasopism, oraz zaostrzenie cenzury, stwarza sytuację zagrażającą rozwojowi kultury narodowej. Niżej podpisani, uznając istnienie opinii publicznej, prawa do krytyki, swobodnej dyskusji i rzetelnej informacji za konieczny element postępu, powodowani troską obywatelską, domagają się zmiany polityki kulturalnej w duchu praw zagwarantowanych przez Konstytucję i zgodnych z dobrem narodu”.

Dziś nie pobrzmiewa w tym nic bulwersującego. Ale w tamtych latach…

Słonimski powiedział stałym bywalcom kawiarni, że Andrzejewski, zaprosił kilkunastu twórców, aby wspólnie zastanowić się, w jakiej formie zaprotestują przeciwko temu wszystkiemu, co władza wyprawia z kulturą. Przyszli m. in. Maria Dąbrowska, Paweł Jasienica, Zygmunt Mycielski, Jerzy Zawieyski. Słonimski sam napisał projekt oświadczenia.

– Popadłeś pod zły wpływ Jana Józefa Lipskiego. Ale niech będzie – ocenił Hertz w PIW-owskiej kawiarni. I obiecał, że pomoże w zbieraniu podpisów.

Wkrótce mieli autografy: Jasienicy, Wańkowicza, Stanisława Cata-Mackiewicza, Turowicza. Uzbierało się 34 znanych sygnatariuszy. Antoni Słonimski tak mówił ,w wywiadzie, nagranym przez Witolda Mieczysławskiego: „Nigdy nam nie przyszło do głowy, że to zostanie zużyte jako pewnego rodzaju prowokacja i uderzenie w środowisko. Poszedłem do kancelarii premiera i w sekretariacie złożyłem za pokwitowaniem List 34. Gomułka wpadł w pasję. – Wszystkim – powiedział – dać paszporty zagraniczne i wyrzucić z Polski” Po kilku dniach milczenia, władza zareagowała rewizją i zatrzymaniem na 48 godzin Jana Józefa Lipskiego.

Sprawę nagłośniło Radio Wolna Europa. Wtedy włączyli się studenci UW, demonstrując poparcie dla sygnatariuszy listu na wiecu. W Timesie ukazało się oświadczenie z wyrazami solidarności pisarzy (Susan Sontag, William Styron, Robert P. Warren, Elia Kazan, Norman Mailer, Arthur Miller, Alberto Moravia, i inni) Polski premier odpowiedział restrykcjami. Tygodnikowi Powszechnemu, którego kierownictwo w całości podpisało się pod listem, zmniejszono przydział papieru. W Wydziale Prasy KC powstała lista z nazwiskami pisarzy - m. in. Andrzejewski, Jasienica - których nie wolno zapraszać na wieczory autorskie, a także do radia i telewizji.

Dziesięciu polskich uczonych (m.in. Julian Krzyżanowski, Jan Szczepański, Kazimierz Wyka) wysyłało protest do londyńskiego Timesa przeciw „wykorzystywaniu przez antypeerelowską propagandę Listu 34, dotyczącego pewnych spraw kulturalnych w naszym kraju, który w ostatnich 20 latach przeszedł gruntowną rewolucję kulturalną”.

Podstawowa organizacja partyjna warszawskiego oddziału ZLP przygotowała za podszeptem KC tzw. kontrlistę. Każdy pisarz - członek partii, ma obowiązek zwerbowania pięciu towarzyszy. Po miesiącu na kontrliście jest już 600 nazwisk, które w odcinkach drukuje Życie Warszawy. KC ocenia akcję na piątkę – wśród zdobytych podpisów są znaczące: Kazimiera Iłłakowiczówna, Jarosław Marek Rymkiewicz, Julian Przyboś, Tadeusz Różewicz, Wisława Szymborska. (Z poetką jest pewien kłopot: napisała bowiem do redakcji protest, że ze zdumieniem zobaczyła swoje nazwisko pod tekstem oświadczenia, którego nie sygnowała. Znała inną wersję. List trafia do kosza).

Do siedziby władz ZLP osobiście udaje się, po raz pierwszy w życiu, Władysław Gomułka. Prezes Jarosław Iwaszkiewicz czapkuje I sekretarzowi od progu, od razu dystansując się od kolegów - sygnatariuszy listu 34. Ocenia ich wyskok jako wysoce nierozsądny i niepolityczny. Ale Gomułce to nie wystarcza. Przyjechał, aby oskarżać.

-–My dysponujemy dowodami – grzmi – że inspiratorem i organizatorem całej akcji był pan Słonimski. Wiemy dobrze, że pan Słonimski uzgadniał treść listu z Janem Józefem Lipskim. Nie muszę chyba mówić, kim jest ten osobnik. Jak wykazała ekspertyza, skierowaną do paryskiej Kultury kopię listu 34 odbito na tej samej maszynie, co pozostałe egzemplarze znalezione u Lipskiego. Nazajutrz zaczyna się wzywanie pisarzy na czerwony dywanik do KC PZPR. Przesłuchują Cyrankiewicz i Kliszko. – Sygnatariusz listu 34 słyszą polecenie: – Oddajcie, towarzyszu, partyjną legitymację. Jesteście zawieszeni w prawach członka.

Tak potraktowani Marian Brandys, Julian Stryjkowski i Wiktor Woroszylski urządzają sobie na pocieszenie – akurat zaczął się karnawał - huczny Bal Powieszonych.

Piękna kobieta na przynętę

Ale wkrótce nie jest im do śmiechu. Bo oto został aresztowany 72-letni Melchior Wańkowicz. Podstawą aktu oskarżenia, jak wyjaśnia Jasienica w liście do córki mieszkającej wówczas w Bieszczadach, jest fotokopia brudnopisu przemówienia w sprawie listu 34, przygotowywanego przez pisarza na zebranie w ZLP. Maszynopis wysłał przez „okazję” do córki w Ameryce. Tekst został odczytany w Radiu Wolna Europa.

Wyrok - trzy lata więzienia, zredukowane na podstawie amnestii do połowy. Sąd po naradzie na miejscu, bez wychodzenia z sali, uchylił areszt. W środowisku literackim szerzy się rozgoryczenie i bunt przeciwko zniewoleniu.

Dwa lata później śledzący Jasienicę T.W „Konrad” nagrał mowę pożegnalną pisarza nad grobem Stanisława Cata–Mackiewicza: „Ostatnie lata, czas od chwili podpisania Listu 34 spędził w nieustającym zatargu. Żył w walce i płacił za to”.

W raporcie tajniaka znalazło się ostrzeżenie: figurant zamierza kolportować swoje przemówienie. Po śmierci Cata–Mackiewicza, z którym był związany, przejął jego kontakty z Londynem i paryską Kulturą; zamierza tam przesłać pozostałe po Mackiewiczu listy, w celu ich opublikowania.

Poczta przejęła jedną taką przesyłkę – do Seweryny Orłosiowej, siostry Cata–Mackiewicza.

Z doniesienia wynikało też, że doskonałym miejscem obserwowania pisarzy były domy pracy twórczej.

Jasienica mimochodem utrudniał to zadanie, bo na przykład w podwarszawskich Oborach, gdzie w dawnym pałacu mieści się taki ośrodek ZLP, nigdy się pojawił. Twierdził, że nie bywa w domu pod nieobecność gospodarza. Przed wojną była to własność hr. Potulickiego.

Z każdego posiedzenia, odczytu, spotkania w kawiarni z udziałem pisarza, fabrykowano doniesienie TW, zakończone „zadaniami” i „przedsięwzięciami”, jakie wyznaczał agentowi prowadzący go oficer MSW. Śledzących Jasienicę było co najmniej trzydziestu. Zdarzali się nadgorliwcy, którzy pisali nie tylko to, co wiedzieli, ale i to, czego się domyślali.

- Około roku 1965 – opowiada Ewa Beynar-Czeczott - wśród donosicieli pojawia się kobieta o pseudonimie Ewa. Bardzo pracowita agentka. Raporty pisze nawet dwa razy dziennie. Zorientowałam się, że to Macusia, bo tak nazywaliśmy w rodzinie drugą żonę ojca - Zofię Nenę z Darowskich primo voto O` Bretenny. W jej pierwszych raportach bardzo dużo było o „zacieśnianiu się znajomości wokół obiektu zainteresowań”. Że nie chce go zrazić. Wiele razy powtarzała się uwaga: „O więcej nie pytam, ażeby nie wzbudzić podejrzeń i nie spłoszyć”.

Ewa była wytrawną, sprawdzoną TW. Wcześniej mieszkała na Wybrzeżu, prawdopodobnie rozpracowywała tam m. in. Leonida Teligę. (Jak dotąd, dostęp do jej teczki ma tylko jej syn). W Warszawie UB załatwił jej etat w dziekanacie Uniwersytetu, aby mogła rozpracowywać środowisko studenckie i naukowe. Przychodziło jej to łatwo; była miła, komunikatywna, potrafiła dużo wypić i nawet gdy się jej plątał język, wiedziała, co mówi. Pomysł osaczenia Jasienicy był iście szatański: Agentka ma chodzić na wszystkie spotkanie autorskie, siadać w pierwszym rzędzie i zwracać na siebie uwagę prelegenta nie tylko atrakcyjnym wyglądem, ale i inteligentnymi pytaniami, świadczącymi o znajomości tematu. Nad zestawem pytań pracowali historycy, pozostający na usługach MSW.

Jasienica musiał się złapać na ten haczyk.

Helena Kowalik

(Czytaj dalej)



 
Image
 
Image
Profesjonalne statystyki www