Kraa - Czyli Kobieta Księżyc; postać występująca w mitologii Indian Ona. Indianie ci podczas ceremonii inicjacji chłopców, opowiadają im następującą historię:
W dawnych czasach Ziemią władały kobiety, którym bez reszty służyli mężczyźni. Musieli oni nie tylko polować, ale wykonywali też prace typowo kobiece. Wyprawiali więc skóry i futra, przygotowywali posiłki, pilnowali dzieci i strzegli ognia. Pozbawieni wszelkiej władzy, byli całkowicie podporządkowani przywódczyni kobiet, potężnej Kraa, czyli Kobiecie Księżyc. Raz do roku, pod jej to przewodnictwem, kobiety Indian Ona zbierały się z dala od osady, spędzając razem kilka tygodni w odizolowanej chacie na tajemnych obrzędach, mających umocnić ich przewagę na mężczyznami. Malowały tam swoje ciała, nakładały na głowy maski wyobrażając duchy ryb, gór lub lasów, i w tej postaci ukazywały się od czasu do czasu mężczyznom, wzbudzając w nich strach i uległość. W trakcie tego odosobnienia, mężczyźni musieli też tajemniczym istotom dostarczać pożywienie.
Kierowane przez Kraa kobiety pilnie strzegły swego sekretu, gdyż zdawały sobie sprawę z tego, że tylko poprzez utrzymywanie mężczyzn w przekonaniu o prawdziwości strasznych demonów daje im możliwość panowania nad nimi. Przypadek sprawił jednak, że przez wieki utrzymywana tajemnica została pewnego dnia odkryta. Dokonał tego samotny myśliwy, który wracając z polowania natknął się nieoczekiwanie na kilka kąpiących się kobiet. Pozbywszy się masek, zmywały właśnie z siebie resztki tajemnych malowideł pokrywających ich ciała. Zdumiony tym odkryciem łowca szybko pobiegł do osady, dzieląc się swymi spostrzeżeniami z towarzyszami. Postanowiono zbadać sprawę dokładnie. Ponieważ nadal obawiali się mocy tajemniczych demonów, zdecydowali się wysłać na rozpoznanie trzy różne ptaki. Każdy z nich doleciał cichaczem do chaty i niby to przypadkiem, strącił tańczącym demonom z głów maski. Tym to sposobem ptaki przekonały się, że mają przed sobą nie okrutne demony, ale słabe kobiety, które do nich się upodabniają.
Mężczyźni wpadli w złość i wściekłość. Poprowadzeni przez Krana, Mężczyznę Słońce, ruszyli z bronią w ręku w stronę chaty. Na nic zdały się pieśni, okrzyki i zaklęcia rzucane przez kobiety. Rozwścieczeni mężczyźni dopadli kobiety, zdarli z nich maski i pozabijali je uderzeniami maczug. Kraa, Kobieta Księżyc, w ostatniej chwili zbiegła na nieboskłon, zamieniając się tam z świecący w nocy Księżyc, a jej towarzyszki przemieniły się po śmierci w zwierzęta.
Mężczyźni postanowili następnie wykorzystać pomysł przebierania się za duchy, tym razem w celu umocnienia swej własnej pozycji. Udało im się to bez większych kłopotów; zostawili bowiem przy życiu tylko małe dziewczynki, które nie były wprowadzone w tajemnice swych matek. Od tego czasu mężczyźni przebierają się niekiedy za duchy, zmuszając dzięki temu do posłuszeństwa swe żony, matki i córki.
Kraho - Indianie z Brazylii (stan Tocantins). Zaliczeni do rodziny językowej macro-ge i podrodziny ge-kaingang. W 1999 roku liczyli 1200 osób.
kraincja - (Krainzia Bckbg.), pochodzący z Meksyku kaktus o haczykowatych cierniach środkowych i wielkich kwiatach.
krasnodrzew pospolity - (Erythroxylon coca L.), krzew kokainowy, czerwik kokainowy lub koka; krzew wysokości do 3 - 5 metrów, podobny do tarniny, z szarobrunatnymi gałązkami. Jest bodaj najsłynniejszą z wszystkich leczniczych roślin kontynentu amerykańskiego.
Rodzaj Erythroxylon liczy około dwustu gatunków. Jeszcze w latach siedemdziesiątych odnajdywano i opisywano nowe gatunki w lasach Ameryki Południowej i Środkowej.
Indianie żują jedynie E.coca i E. novogranatense. Oba gatunki w stanie naturalnym występują jedynie na półkuli zachodniej. Ojczyzną E. coca są wschodnie stoki Andów, od Kolumbii i Boliwii po Peru i Chile. Występują także w innych krajach Ameryki Południowej, m.in. w Brazylii i Paragwaju, ale dostały się tam najprawdopodobniej wskutek upraw.
W pachnących herbatą młodych liściach znajduje się do 1,22% alkaloidów, zwłaszcza kokainy, oraz dużo witamin, szczególnie B1, ryboflawiny i C. Żucie całych lub sproszkowanych liści to odwieczny zwyczaj Indian w Andach i w zachodniej części basenu Amazonki. Początek tego zwyczaju sięga w czasy bardzo odległe. W państwie Inków zwyczaj ten sprawił, że krasnodrzew pospolity stał się rośliną niezmiernie cenioną, symbolem królewskości, świętym krzewem Inków. Zwyczaj żucia tych liści od warstw wyższych przeszedł do niższych - w chwili podboju hiszpańskiego był już powszechny. Koka dla Indian z Peru stała się prawie niezbędna. Nie mogli pracować bez żucia jej liści (rzadsze zawsze było picie naparu z liści). Indianie Quechua poletka, na których uprawiali krasnodrzew, nazywali cocales lub yungas. Żucie koki przy dawce dziennej 25 - 50 g uodpornia bowiem na zmęczenie fizyczne i umysłowe, umożliwia pracę czy inne wysiłki fizyczne bez odżywiania się i picia w ciągu dłuższych okresów.
Krzew ten w Andach jest uprawiany między 600 a 2000 m. n.p.m. Na plantacjach osiąga zazwyczaj 1.5 do 2 metrów wysokości, choć zdarzają się okazy przekraczające 5 m.
Silnie znieczulające działanie kokainy sprawiło, ze stała się ona cenionym lekiem oraz środkiem umożliwiającym wykonywanie lżejszych zabiegów chirurgicznych bez usypiania (kokaina poraża zakończenia nerwów czuciowych). Indianie i dziś jeszcze wkładają w rany liście koki. Ale kokaina stała się również groźnym narkotykiem, jednym z najniebezpieczniejszych i najgroźniejszych w skali światowej. Jeśli żucie koki w większych dawkach wejdzie u kogoś w stały zwyczaj, to prowadzi nieuchronnie do fizycznego wyniszczenia i wreszcie śmierci organizmu z wycieńczenia, podobnie jak z niedożywienia. Jednakże zdaniem niektórych autorów (Martin, Richard 1970) obawy, co do szkodliwości żucia koki przez Indian południowoamerykańskich są przesadne. Zwyczaj żucia liści trwa tam od ponad 2000 lat. Wymienieni autorzy są zdania, że koka przez tysiące lat używana przez Indian jako środek pobudzający stała się ważnym składnikiem ich dziedzictwa religijnego (roślina obrzędowa, roślina "boska") i kulturalnego. Stanowi ona integralną część składową indiańskiego sposobu życia, głęboko zrośniętą z tradycją, religią, pracą i lecznictwem. Sami Indianie uważają kokę za pokarm, podtrzymujący ich siły. Faktem jest przy tym, ze wpływa ona na przyswajanie pokarmów innych, ciężkostrawnych, przez pobudzanie do zwiększonego wytwarzania śliny i wydzielin żołądkowych oraz wzmacnianie mięśni przewodu pokarmowego.
Dla dawnych władców Andów roślina ta uosabiała też obecność bogów na Ziemi. Pola uprawy uznawane były za sanktuaria. Bez koki Inkowie nie mieli prawa zbliżyć się do grobów, nie mogli również jednoczyć się z duchami przodków. Krasnodrzew chronił także domy przed nieszczęściem.
Krasnodrzew pospolity używany jest okazjonalnie do sporządzania tabak w północno-zachodniej Amazonii. Są też ogólnikowe doniesienia o paleniu tego gatunku przez Indian Omagua z Peru.
W 1917 roku amerykański przyrodnik W. E. Safford odkrył mumie z liśćmi koki, liczące około trzech tysięcy lat. Roślina ta towarzyszyła wszystkim ceremoniom religijnym. Ofiary okadzano dymem z koki. Gwarantowała szczęście w miłości i zamożność. Bogowie Coyas (bóg złota) i Mamas (bóg srebra) tylko wtedy zdradzali miejsca występowania w górach drogich kruszców, gdy poczuli zapach koki. Carimunachi, figurki przynoszące złoto i miłość zawierały jej liście. Były one także najcenniejszą nagrodą dla wojowników.
Nic więc dziwnego, że użycie koki było zarezerwowane dla Inków i zabronione podbitym ludom. Tylko w wyjątkowych sytuacjach obcy dostępowali zaszczytu konsumpcji "boskiej rośliny". Gdy lokalni przywódcy podbitych plemion składali hołd władcy Inków, ten darował im oprócz cennych tkanin i złota także liście koki.
Hiszpanie bardzo szybko docenili znaczenie ekonomiczne koki. Stała się ona źródłem konfliktu pomiędzy królewską administracją a Kościołem katolickim, dla którego roślina ta była symbolem przywiązania Indian do pogańskich bogów, kontaktów z szatanem i oporu wobec chrystianizacji. Pozycja i siła Kościoła zmuszała administrację królewską do ukrywania rozmiarów handlu. Ojcowie Kościoła mieli własną interpretację działania rośliny. Prezentuje ją list wysłany 18 października 1569 roku przez jednego z biskupów do wicekróla: "...wiara Indian, jakoby koka umieszczona w ustach była źródłem siły, jest jedynie działaniem szatana". Jednak świeckie władze nie zrezygnowały z dochodowego handlu.
"Koka jest rośliną diabelską wynalezioną dla wyniszczenia Indian" - pisał zakonnik Diego de Robles w XVI wieku będąc przekonany, ze podobne do laurowych, suszone w słońcu liście służą przede wszystkim pogańskim rytuałom.
Po hiszpańskiej konkwiście "boska roślina" stała się wśród indiańskiej ludności Peru podstawowym środkiem płatniczym. Płacono nią nawet część podatków. Wraz z nastaniem okresu gospodarki pieniężnej, produkcja koki awansowała do jednej z najważniejszych dziedzin produkcji południowoamerykańskiej. Handlowano koką na wielką skalę. Popyt istniał dzięki ogromnej konsumpcji w górniczym regionie Potosi, gdzie w XVI wieku sprzedawano rocznie do stu tysięcy cestos (koszy) liści o wartości około miliona piastrów (25 milionów ówczesnych franków).
Kokę spożywano w postaci naparu lub żując trzy liście na dzień, czasami zmieszane z tytoniem albo popiołem roślinnym. Hiszpanie woleli zażywać ją z cukrem. Tubylcy pozostawali wierni tradycji i jedli kokę wraz z pieczywem z quinoa (Chenopodium quinoa). Obecnie w niektórych regionach liście spożywa się z ciasteczkami sporządzanymi z limy.
Pierwsze obszerne opisy koki i tradycji z nią związanych zawdzięczamy Garcilazo de la Vega. Był on synem hiszpańskiego konkwistadora i inkaskiej arystokratki, odziedziczył po swojej matce uprawy kokainowych krzewów założone w XVII wieku.
M. Fuentes, peruwiański lekarz i botanik poświęcił wiele lat życia studiom nad koką. Do dzisiaj jego praca, wydana w Paryżu w 1866 roku, stanowi obok książki amerykańskiego lekarza i podróżnika W. G. Mortimera niezastąpione źródło informacji o historii i właściwościach "boskiej rośliny Inków".
W Ameryce Południowej nalewka na liściach koki stanowi ważny lek w niedomaganiach żołądka; podobnie wywar z nasion z miodem. Koka przeciwdziała też chorobie wysokogórskiej - rzecz ogromnej wagi w górskich krainach Ameryki Południowej; zapobiegać ma tez chorobom zębów i dziąseł, chorobom reumatycznym i wielu innym. Rzekomo ma to być również dobrym afrodyzjakiem.
Prawdopodobnie tak szkodliwe i niebezpieczne skutki używania koki znane w skali światowej związane są z przedawkowaniem, znacznie rzadszym u Indian niż u białych. Kokainista rasy białej wdycha jak tabakę biały proszek - kokainę, wyekstrahowaną z liści koki. Rzadziej preparat ten kokainiści zażywają doustnie.
Od 1903 roku zaczęto produkować coca-colę pozbawioną narkotycznego składnika. W 1906 zrobiono pierwszy krok w walce z plagą kokainowych medykamentów. Wydano przepis zalecający podawanie zawartości kokainy na opakowaniu. Wkrótce po tym zabroniono wolnej sprzedaży tych leków.
Krążący Jastrząb - Circling Hawk; Indianin Oglala Teton Lakota Sioux. 25 czerwca 1876 roku był nad Little Big Horn. W 1929 roku obecność jego zanotowano w Agencji Standing Rock.
kreda - Cienką warstwą kredy Indianie Maya i Mexica pokrywali papier pozyskiwany z włókien drzewa figowego służący im do robienia różnego rodzaju ksiąg.
Kreen Akarore - Kren Akarore lub Panara; Indianie z Brazylii (stan Mato Grosso). Zaliczeni do rodziny językowej macro-ge i podrodziny ge-kaingang.
W latach siedemdziesiątych XX wieku bracia Claudio i Orlando Villas Boas dotarli do Indian Kreen Akarore. Doniesienia prasowe tak komentowały to wydarzenie:
"Piątego dnia po nawiązaniu pierwszego kontaktu wzrokowego z 'wysokimi Indianami' usłyszano w obozie ekspedycji okrzyki. To członkowie ekspedycji, Indianie z plemienia Caiabi, ujrzeli znowu dwóch przedstawicieli nieznanego sobie plemienia indiańskiego. Bracia Villas Boas, doktor Belfort Matos oraz paru dziennikarzy wyruszyli natychmiast we wskazanym kierunku.
Już z łodzi ujrzeli dwu młodych Indian. Bracia Villas Boas wyszli na brzeg z podniesionymi w górę rękami i próbowali nawiązać kontakt z nieznajomymi - po kolei w językach txucarramao, caiabi i ca-mauina. Indianie ich jednak nie rozumieli. Villas Boas zaczęli więc potrząsać naszyjnikami, uderzali się dłońmi po ramionach, dając w ten sposób do zrozumienia, że chcą wręczyć prezenty i wymienić uścisk przyjaźni, ale przestraszyło to Indian i skryli się między drzewa. Widać było, że nie są przyjaźnie ustosunkowani do intruzów; jeden z nich napiął nawet łuk.
Grupa białych nie pokazała po sobie strachu. Wręcz przeciwnie, Claudio i Orlando zaczęli się powoli zbliżać w stronę tubylców; ich uniesione w górę ramiona miały pokazywać, że są zupełnie bezbronni. Indianie wydawali nerwowe okrzyki. Nie uciekali jednak, ale i nie wychodzili spoza drzew. Bracia podchodzili coraz bliżej, potrząsając prezentami.
Wreszcie Orlando, unosząc w górę czerwony naszyjnik, podszedł całkiem blisko i gdy w pewnym momencie bardziej śmiały z Indian wysunął się zza drzewa, Orlando założył mu ten naszyjnik, po czym uścisnął go, wyczuwając przy tym dobrze siłę jego mięśni. To samo udało się Claudio w stosunku do drugiego. W ten sposób przedstawiciele naszej cywilizacji po raz pierwszy spojrzeli w oczy Indianom Krain-a-Kore.
Pierwsze lody zostały przełamane. Nastąpiły ogólne wybuchy śmiechu, Indianie i biali wymienili wiele braterskich uścisków. Dziennikarze robili z łodzi historyczne zdjęcia. Brak wspólnego języka zastępowała znakomicie mimika. Gruby Orlando potrząsał brzuchem, poprawiając okulary. Krain-a-Kore wybuchnęli śmiechem. Claudio, nieśmiały z natury, przyłączył się również do zabawy. Indianie podskakiwali z radości. Byli wysocy (po około 175 cm wzrostu), mieli silną budowę ciała, całkowicie nadzy."
To historyczne, choć beztroskie spotkanie białych z opóźnionym w stosunku do ich cywilizacji o 5 tysięcy lat plemieniem trwało około godziny. Potem bracia Villas Boas skierowali się w stronę łodzi, zapraszając też gestami obu Indian, odmówili jednak kiedy ekspedycja wracała do swego obozu dwaj Indianie wydawali nadal z przeciwległego brzegu rzeki niezrozumiałe okrzyki i przyzywali ich gestami. Wobec tego bracia Villas Boas w towarzystwie lekarza powrócili do nich. Zabawa zaczęła się od początku. Przy pomocy mimiki biali starali się wytłumaczyć Indianom, że powinni przyprowadzić innych członków swego szczepu. Potrząsając prezentami Claudio dawał do zrozumienia, iż wszyscy, którzy się pojawią, otrzymają dary. Starał się też określić datę tego wielkiego spotkania: wskazywał na słońce i określał gestami, iż za parę dni spotkają się znowu w tym samym miejscu. W tej właśnie chwili biali poznali pierwsze słowo Krain-a-Kore: kiedy Claudio wskazywał słońce, Indianie wykrzyknęli tsei-tsei i widząc, że biali ich zro-zumieli, powtarzali to słowo wiele razy.
Wtedy Claudio zdecydował się zademonstrować Indianom małą próbkę cywilizacji: zebrał trochę liści i suchych gałązek i zapalił zapałkę. Olbrzymie było zdziwienie Indian, kiedy ujrzeli płomyk zapałki. Z zainteresowaniem zaczęli przyglądać się pudełeczku, które otrzymali poprzednio w prezencie od białych ludzi. Dopiero wtedy zdali sobie sprawę z jego przydatności. Villas Boas i lekarz rozpoczęli znowu taniec, tym razem dookoła ogniska, jednak Indianie nie brali w nim udziału, zaśmiewając się tylko głośno. Zabawa trwała jeszcze długo. Wymieniono wiele słów - na zmianę w języku Krain-a-Kore i portugalskim, po czym biali ponownie zaprosili gestami Indian do swego obozowiska. Ci jednak znowu odmówili. Spokojnie asystowali odpłynięciu łodzi, a potem zniknęli w gęstwinie lasu.
W 1995 roku liczyli 122 osoby.
Kreje - Indianie z Brazylii (stan Para). Zaliczeni do rodziny językowej macro-ge i podrodziny ge-kaingang. W 1999 roku liczyli 30 osób.
Krenak - Indianie z Brazylii (stan Bahia i Mato Grosso do Sul).
kret - Indianie Seneca nazywali go DEGA'NYASAIDE'.
krew - Płynna tkanka krążąca w układzie żył i tętnic kręgowców.
Indianie Cheyenne nazywali ją ma'e, a Indianie Shawnee - ps'qui.
Indianie Kiowa robiły też długie sznury kiełbasek z krwi, przyprawione szałwią i dziką cebulą, zapakowane w jelito bizonie i pieczone na węgłach.
Przeznaczony na rytualną ucztę kanibalistyczną jeniec Indian Tupinamba ostatnią noc poprzedzającą jego egzekucję spędzał w towarzystwie kobiet, które karmiły go specjalnymi orzechami mającymi na celu zahamowanie upływu krwi. Po zabiciu jeńca najpierw stare kobiety wypijały ciepłą jeszcze krew ofiary, po czym dzieci zanurzały w krwi swoje ręce. Karmiące matki mazały krwią swe sutki i dawały piersi swym niemowlętom, aby i one zakosztowały krwi jeńca.
U Indian Otomac zaobserwowano, że matka chorego dziecka przekłuwa sobie język i smaruje dziecko swoją krwią.
Indianie Mundurucu żabią krwią smarowali schwytane przez siebie papugi po to, by porastały one w ulubione przez nich pióra koloru żółtego.
Zwierzęcą krew świeżą lub skrzepniętą spożywali dawni Indianie Mapuche. Po przybyciu Białych, podczas ceremonii błagalnej o zakończenie długotrwałych deszczów, pili krew ze złożonego w ofierze barana.
"Czarny pudding" to raczej nazwa skojarzeniowa, używana przez Białych wobec pewnego rodzaju pożywienia, w którym gustowali Indianie Yamana. Była to krwawa kiszka zrobiona z jelita guanako i wypełniona krwią z ludzkich nosów. W celu upuszczenia krwi, mężczyźni brali patyki i stukali nimi dookoła nosa, aż zaczynała z nich płynąć krew.
Kreye - Krem-Ye, Crenge, Crange, Creye, Crenye, Taze lub Tage; Indianie z Brazylii (Para) zaliczeni do rodziny językowej ge. W 1995 roku lizcebność ich szacowano na około 30 osób.
kręczyna - (Spiranthes); bylina z rodziny storczykowatych. Wyrasta do 10 - 30 centymetrów. Rozprzestrzeniona w strefie umiarkowanej północnej i w tropikalnej Azji i Ameryki (po Chile). Występuje w około 80 gatunkach.
Kri - Spolszczona nazwa Indian Cree.
Krikati-Timbira - Indianie z Brazylii (stan Maranhao). Zaliczeni do rodziny językowej macro-ge i podrodziny ge-kaingang. Dziela się na grupę Krikati i Timbira. W 1995 roku liczyli 420 osób.
Krikowie - Spolszczona nazwa Indian Creek
Krocząca Biała Krowa - Walking White Cow; Indianin Oglala Teton Lakota Sioux. Brat Białego Orła. 25 czerwca 1876 był nad Little Big Horn.
Kroczący Lek - Walking Medicine; Indianin Cheyenne Północny. 25 czerwca 1876 walczył pod Little Big Horn. W maju 1877 roku obecność jego zanotowano przy Agencji Red Cloud.
krokidolit - Nazwą krokidolit określa się włóknistą, o jedwabistym połysku, odmianę minerału ribeckitu należącego do grupy amfiboli. Minerał ten, znany też jako "niebieski azbest", ma zwykle barwę ciemnoniebieską lub też zielonkawo-niebieską. Wykształcony jest w formie cienkich, elastycznych włókien. Krokidolit występuje w skałach metamorficznych (łupkach), które utworzyły się w warunkach niewysokiej temperatury i średnich ciśnień w głębi skorupy ziemskiej. Na Ziemi Indian występuje m.in. w Ottawie (Kanada) oraz w El Paso County (Kolorado) i Cumberland Hill (Rhode Island) w USA.
krokodyl - Wśród Indian Yaruro występujący po porodzie zakaz pokarmowy obejmował potrawy z ryb, żółwi oraz krokodyli i trwał przez 1 miesiąc po porodzie.
krokoit - Ten delikatny i rzadki minerał był pierwszym źródłem chromu. Dzięki niemu artyści - malarze otrzymali zupełnie nowy dla siebie odcień barwy pomarańczowej. Tworzy piękne, ogniście zabarwione kryształy o pokroju słupkowym lub igiełkowym. Występuje w złożach chromitu, w żyłach kwarcowych i strefie utleniania kruszców ołowiu, przyjmując barwę pomarańczowożółtą.
Niewielkie ilości krokoitu wydobywane są jeszcze m.in. w brazylijskim stanie Minas Gerais oraz w Arizonie i Kalifornii (USA).
krokosz barwierski - (Carthamus tinctorius); mimo anglojęzycznej nazwy "kwiat - indiańska laska magiczna (staff)" ustalono, że jedynie Loskiela sprawozdanie mówi, że Indianie pili herbatkę z krokosz barwierskiego w połączeniu z lekami otrzymywanymi z jesionu ciernistego.
krokus karłowaty - (Microcoelum weddelianum); znany jest tylko jeden gatunek występujący w Brazylii. Jest to niska palma o wytwornych liściach długości do 1 metra i o delikatnych listkach.
kroplan - (Aleurites); tungowiec lub aleuryt. Drzewo z rodziny wilczomleczowatych o białych lub różowych kwiatach. Rośnie w tropikalnej Azji i Ameryce. Z nasion kroplanu Forda otrzymuje się cenny olej zwany drzewnym. Olej ten stosowany jest też w lecznictwie i przemyśle chemicznym.
kroplik złoty - (Mimulus luteus); roślina jednoroczna, pochodząca z Chile. Dorasta do 40 centymetrów. Pędy ma dość silnie rozgałęzione, często pokładające się.
krowa - Dorosła samica ssaków rogatych przeżuwających, z gromady parzystokopytnych; przeważnie o samicy bydła domowego.
Już w połowie XIX wieku po zabiciu krowy Indianin Mapuche skrapiał jej krwią ziemi, wymawiając te słowa:
- Przyjmij Panie krew tego zwierzęcia, które nam dałeś, bo tak jak my lubimy jeść, tak i Ty to lubisz.
Indianie Chiricahua Apache używali proc sporządzonych poprzez umieszczenie kamienia w surowej skórze krowiego ogona, odrzucając cześć pokrytą włosiem.
Wśród Indian Mocovi kandydat na męża wręczał rodzicom wybranki parę skór jaguara, naszyjniki, jed-nego lub dwa konie i krowę.
Dzisiejsi Indianie Caduweo na zakończenie obchodów dojrzałości dziewczęcej sprowadzają krowę przed chatę, w której przebywa odosobniona. Ojciec panny tnie ją żywcem na kawałki, a następnie gotuje się mięso i spożywa podczas tańców i śpiewów.
Król Filip - W chwili śmierci Massaoita w 1662 roku, ludzie jego byli coraz bardziej wypierani na zachód. Jego syn, Metacom, przewidywał zgubę wszystkich Indian i wiedział, że jedynie zjednoczenie się i wspólny opór mogą powstrzymać najeźdźców i choć nowo przybyli osadnicy w Nowej Anglii schlebiali Metacomowi koronując go na Króla Filipa, władcę Indian Pokanoket, zrobił on wiele dla stworzenia sojuszu z Indianami Narraganset i innymi plemionami zamieszkującymi ten obszar.
W 1675 roku, po szeregu butnych poczynań kolonistów, Król Filip poprowadził swoją konfederację na wojną, której celem było zabezpieczenie plemienia przez zagładą. Indianie zaatakowali pięćdziesiąt dwie osady, niszcząc zupełnie dwanaście, lecz po miesiącach walk koloniści doprowadzili w zasadzie o zagłady Indian Wampanoag i Narraganset. Król Filip został zabity, a głowa jego wystawiona była na widok publiczny przez dwadzieścia lat. Jego żona i młody syn, wraz z innymi kobietami i dziećmi, zostali sprzedani w niewolę do Indii Zachodnich.
królik -
Indianie Cheyenne królika nazywali vóhkóóhe, Indianie Seneca - gwa'yö, Indianie Shawnee - petakine'thi, a Indianie Lakota - masti ska.
Na pustyniach Ameryki Północnej występują w wielu podgatunkach króliki rodzaju Sylvilagus. Jednym z nich jest królik błotny, S. palustris.
Aby uniknąć drapieżników, królik stosuje zręczne fortele.
U Indian Kiowa istniało Stowarzyszenie Królika. Obejmowało ono chłopców w wieku 10-12 lat, zaprawionych do swych obowiązków przez wyznaczonych po temu starców. Chłopcy mieli swój taniec, podczas którego naśladowali skoki królika.
W tradycji Indian Teton Lakota Sioux istnieje Taniec Królika Indian Ameryki Północnej zwany przez nich Mastincala Wacipi. Sami Indianie o nim mówią: "Dawno temu przed salę taneczną zajechał wóz. Wysiedli z niego trzej mężczyźni i trzy kobiety, którzy weszli do środka. Wszyscy bardzo ładnie wyglądali. Zaczęli tańczyć nowy taniec. Po kilku tańcach wsiedli na wóz i odjechali. Wszyscy wyszli za nimi i patrzyli jak nikną w oddali. Widać jeszcze było jak wysiedli z wozu. Wszyscy byli królikami." A oto treść pieśni do Tańca Królika Indian Teton Lakota Sioux:
Lakol wicoh'an ki he
Waśtelaka waun we
(Imię) heya cokata u ca
Kohan iha waun we
Zwyczaje Indian Lakota
Upodobałem sobie
Mówi to (imię) wychodząc na środek, więc w tym
Czasie się uśmiecham
Dearie, tokiyaś tehanal cante
Cante śica yaunwe
Tokśa, Rosebudta hecia cante
Waśteya mayagluha yaun kte
Skarbie, gdzieś daleko jesteś smutny
Za jakiś czas, w Rosebud będziesz mnie znowu
Miał przy sobie
Dearie, wicotapi cana, slolye śni
Śni kunzaye
Wa'aiye otaye
Hecegla ca tecihila ca slolkiya yaunwe
Skarbie, przy ludziach udawaj, że nic nie wiesz
Jest wielu plotkarzy
Przecież wiesz sam, że cię kocham
Według Bena Black Bear'a taniec ten pojawił się około 1920 roku u Indian Sioux, od których się rozprzestrzenił wśród innych plemion. Pierwotnie czterej śpiewacy z ręcznymi bębnami wychodzili na środek, aby śpiewać. Agenci z rezerwatów próbowali położyć kres Tańcowi Królika ze względu na pewne związane z nim zachowania, ale jego głównym celem jest zabawa.
Tańczony jest parami, mężczyźni po lewej, kobiety po prawej. Trzyma się na różne sposoby "pozycji łyżwiarskich", a wszystkie pary, jedna za drugą, zwrócone są w jedną stronę. Taniec przesuwa się po okręgu, w prawo - z wyjątkiem ogona pieśni, kiedy się odwraca. W różnych momentach pieśni pojawiają się głośne, akcentowane uderzenia bębna, przy których pary wirują dookoła. Partnerzy trzymając się za ręce w sposób zbliżony do pozycji łyżwiarzy wykonują krok do przodu lewą nogą przy pierwszym głośnym uderzeniu bębna i dostawiają prawą do lewej przy pierwszym łagodnym uderzeniu bębna. Ten sam schemat powtarza się przy drugim głośnym i lżejszym uderzeniu. Przy trzecim głośnym, lewa stopa wykonuje krótki krok do tyłu, a na trzecie łagodne prawa stopa dostawia się do lewe.
Dzisiaj pieśni towarzyszące Tańcowi Królika wykonywane są grupowo, przy dużym bębnie i na ogół posiadają słowa (czasami angielskie) w drugiej połowie każdego powtórzenia. Rytm jest średnio szybki i mocno akcentowany. Najczęściej pierwsza pieśń jest wykonywana na życzenie i zawiera tradycyjne imię. Po niej może być zaśpiewana każda inna pieśń, a ostatnia z nieco szybszym tempem i w końcu ogon.
Bardziej już współcześni Indianie Maya opowiadali, ja to Kobieta Wiewiórka przechodziła pewnego dnia przez las, gdy nagle usłyszała jęki wydobywające się z głębi jaskini. Zastanawiając się, jakie to nieszczęsne stworzenie może potrzebować pomocy, weszła do środka i znalazła Juana Tula (Królika) stojącego na tylnych łapach, a przednimi podtrzymującego sklepienie jaskini.
- Co się stało? - Zapytała.
- Och, matko! Zaraz zawali się sklepienie. Jeśli je puszczę, przygniecie mnie na śmierć. A jeśli dłużej tak postoję, umrę z głodu. Och, gdybyś tylko wiedziała, jaki jestem strudzony!
Wiewiórka współczuła mu w niedoli.
- Matko, masz dobre serce. Ulituj się nade mną i zastąp mnie przez kilka minut, żebym mógł odpocząć.
Kobieta Wiewiórka zgodziła się i unosząc ręce nad głową, podtrzymywała sklepienie.
- Dziękuję ci matko! Teraz pozwól mi wyjść na chwilę i postarać o coś do jedzenia. Zaraz wrócę. I pamiętaj, podtrzymuj sklepienie, bo się zawali i zabije cię.
Wiewiórka stała mocno na nogach, a kiedy Królik zmierzał ku wyjściu, usilnie nalegała, aby w powrotnej drodze przyniósł kilka kijów do podparcia sklepienia, wtedy oboje będą wolni. Królik przyrzekł, że to zrobi. Ale tak się stało, że nie wrócił.
Wiewiórka czuła coraz większe zmęczenie. Wreszcie, po długim czasie, przyszło jej do głowy, że dała się okpić, i stopniowo zaczęła opuszczać ramiona. Posypało się raptem trochę kurzu. Nic więcej. Rozgniewana opuściła jaskinię w poszukiwaniu Królika, ze szczerym zamiarem nawymyślania mu za to, że tak ją źle potraktował. Szła i szła, aż po pewnym czasie znów go spotkała. Tym razem próżniaczył się na łączce wśród wysokiej trawy. Próbował się ukryć, ale nie zdążył.
- Ha! Znalazłam cię - powiedziała Wiewiórka i zaczęła mu wymyślać.
- Matko, chyba się mylisz. Bierzesz mnie za kogoś innego. Nigdy nie oddalałem się od domu i nic nie wiem o żadnej jaskini. Właśnie próbuję nazbierać trochę trawy na nową strzechę dla mojego pana, ale jeśli kiedyś złapię tego Królika, o którym mówisz, dam mu lanie, na jakie zasłużył.
Wiewiórka wahała się, co zrobić, a kiedy przemyślała całą rzecz, uświadomiła sobie, że naprawdę łatwo pomylić jednego Królika z drugim. Tymczasem Juan Tul nazbierał sporo trawy. Przymierzając się do podniesienia wiązki, udawał, że nie może jej dźwignąć.
- Ależ to ciężkie! - Zawołał. A potem zwrócił się do Wiewiórki: - Jesteś taka dobra, na pewno nie odmówisz mi pomocy. Chodź, rozdzielmy tę wiązkę po połowie. Mój pan będzie ci bardzo wdzięczny. To przyzwoity człowiek. Wynagrodzi cię za trud.
Wiewiórka wyraziła zgodę. Wtedy Juan Tul zarzucił na jej barki połowę wiązki, podpalił i uciekł.
Kobieta Wiewiórka wołała o pomoc, lecz nikt się nie zjawił. Żałowała, że usłuchała Królika, teraz bowiem nie miała wątpliwości, kim on jest. W końcu udało jej się ugasić ogień. Potem poszła swoją drogą, obolała od poparzeń, zastanawiając się, jak ukarać Juana Tula, jeśli go jeszcze kiedy spotka.
I rzeczywiście znowu go spotkała. Zawieszony na pędzie winorośli huśtał się w górę i w dół, w górę i w dół.
- Czarcie wino, skurcz się - mówił, a winorośl skracała się, przyciągając go do wierzchołka drzewa. - Czarcie wino, rozciągnij się! - Wtedy wydłużała się i znosiło go z powrotem na ziemię.
Królik udawał, że nie spostrzega Wiewiórki, i nie przerywał zabawy. Wiewiórka była zła.
- Nie uda ci się znowu mnie oszukać, Króliku. Jak tylko złapię tę winorośl, dostaniesz baty.
- Och, nie, to nie ja cię oszukałem! - Zawołał.
Ale Wiewiórka nie dała się odwieść od swego zamiaru. W momencie gdy pęd winorośli dotknął ziemi, złapała g i zaczęła szarpać, chcąc z niego zrobić bicz. Ale Juan Tul szybko zeskoczył na ziemie i wydał rozkaz:
- Skurcz się!
I natychmiast winorośl, kurcząc się, poderwała biedną Wiewiórkę w górę na sam czubek drzewa. Nie znając słów zaklęcia, Wiewiórka nie mogła jej przygiąć do ziemi. Królik uciekł i schował się.
Wreszcie Wiewiórka zeszła na dół. Poważnie zaczęła obmyślać zemstę.
Juan Tul obserwował ją z niewielkiej odległości. Odbiegł trochę, a potem umyślnie jej się pokazał. Wiewiórka puściła się w pogoń, ale on biegł szybciej od niej. Znowu pokazał się na chwilę i znowu musiała go gonić. I tak za każdym razem.
Kobieta Wiewiórka była zmęczona i spragniona. Wtedy Juan Tul ukrył się jeszcze raz i przygotował jej coś do picia. Zrobił wódkę z kory drzewa balche. Wlał płyn do tykwy i posmarowawszy sobie twarz liśćmi tego drzewa, żeby nie można go było rozpoznać, wyszedł na ścieżkę i czekał.
Nadeszła kobieta Wiewiórka. Nie poznała go, tak był zmieniony.
- Powiedz mi, przyjacielu - zapytała - czy nie widziałeś Juana Królika? Nie przechodził tędy?
- O, skąd mogę wiedzieć. Nie znam żadnego Królika o tym imieniu. Pierwszy raz o nim słyszę.
Kobieta Wiewiórka była wyczerpana i padała z pragnienia. Zobaczywszy tykwę poprosiła o wodę.
- Niewiele mi zostało, ale masz, nie mogę patrzeć na twe cierpienie.
Wiewiórka podniosła naczynie do ust i zaczęła pić. Zorientowała się od razu, że to nie woda. Było jednak za późno. Upiła się wódką z balche i zaszumiało jej w głowie. Wtedy Królik starał starł z twarzy farbę i zaczął z niej podrwiwać:
- Chodź, kochanie, ukaraj mnie teraz, jeśli potrafisz.
Wiewiórka ledwie trzymała się na nogach. W chwilę później padła na ziemię w pijackim śnie. Gdy się obudziła, Juan Tul zniknął.
Nie chcąc przyznać, że została pokonana, kobieta Wiewiórka raz jeszcze wyruszyła w pogoń za Królikiem, który tymczasem doszedł do sadzawki, gdzie woda była chłodna i słodka. Wspiął się na słup stojący nad brzegiem, usadowił się tam wygodnie i czekał. Nie trwało długo, a zjawiła się kobieta Wiewiórka.
Nie patrzyła w górę, nie zauważyła więc Juana Tula, podeszła zatem wprost do sadzawki, żeby ugasić pragnienie. W tafli wody zobaczyła jego odbicie, a biorąc je za samego Królika, zawołała:
- Nie ujdziesz mi teraz! - I wskoczyła za nim do wody.
Królika jednak nie złapała. Wtedy pomyślała, że musi dać nura aż na samo dno. Skoro on mógł to zrobić i nie utopił się, jej też nic nie grozi. Dała nurka aż na dno, ale było tam zbyt głęboko.
Kobieta Wiewiórka topiła się, a tymczasem Juan Tul śmiał się z wierzchołka słupa. Wreszcie wyzionęła ducha.
Indianie Toba opowiadają też, że królika był pierwotnie strażnikiem ognia, który został mu podstępnie skradziony przez kolibra.
Indianie Kaskiha mówią, że świder ogniowy wynaleziony został przez królika.
królik amerykański - Zwany także "Jack rabbits". Indianie Seneca nazywali go THÖDAYË:N. Doskonale przystosował się do życia na preriach.
Królowa Anna - Imię nadane przez Anglików kobiecemu wodzowi Indian Pamunkey z Wirginii z lat 1675-1715. Była wdową po Totopotomoin'ie. Po raz pierwszy dała się poznać w związku z rebelią Bacona w 1675 roku, kiedy to rząd kolonii zażądał od niej kontyngentu wojowników mających współdziałać z armią gubernatora. Podczas obrad pojawiła się w indiańskim stroju, z synem u boku i z dramatycznym wyrazem żalu i pogardy odmówiła wezwaniu mówiąc, że od 20 lat ona i jej lud nie doznali nic oprócz krzywd w nagrodę za śmierć męża i jego wojowników. Po otrzymaniu obietnicy lepszego traktowania, wyraziła zgodę na dostarczenie potrzebnej pomocy. Prawdopodobnie z tej racji otrzymała od Karola II srebrny diadem, czyli "koronę" z napisem "Królowa Indian Pamunkey", będący obecnie w posiadaniu The Society For The Preservation Of Virginia Antiquties w Richmont. Ostatni raz na scenie publicznej ukazała się w 1715 roku jako rzecznik swego nękanego ludu.
Król Kruków - Niewłaściwie tłumaczone na język polski imię Króla Wron.
Król Wron - Crow King; niewłaściwie nazywany w polskojęzycznych tekstach Królem Kruków. W XIX wieku był wodzem jednej z grup Indian Hunkpapa Teton Lakota Sioux. Brał udział w wielu bitwach z białymi Amerykanami, m.in. w Bitwie nad Little Bighorn (Montana, USA) 25 czerwca 1876 roku.
Krótkoogoniasty Byk - Zachowała się też ponoć całkowicie prawdziwa opowieść Indian Arikara o następującej treści:
W czasach, kiedy rosła trawa a rzeki płynęły, żyło sobie na stepie niedaleko Fort Brrthold stado mustangów. Było swobodne jak wiatr. Bizony i antylopy nie przeszkadzały tabunowi, a czworonożni rabusie (pumy, wilki i kojoty) zostały zdziesiątkowane przez polujących na ich skóry Indian Arikara i same żyły w strachu.
W stadzie była klacz ze źrebięciem. Konik był śliczny, umaszczenie miał tarantowe, a grzywę i ogon czarne. Dobrze wykształcone mięśnie na wysokich nogach i mocne kopyta wskazywały na przyszłą siłę i szybkość ogiera.
Pory roku zmieniały się szybko. Minęło lato, potem przyszła jesień, aż wreszcie nadciągnęła straszliwa zima. Potworna zamieć śnieżna rozproszyła stado. Do wiosny klacz ze źrebięciem przetrwała na skromnej paszy wydobywanej pracowicie spod zwałów śniegu w nadbrzeżnych jarach i dolinkach. Gdy wreszcie pojawiła się nowa trawa, ogierek rzucił się na nią z niepohamowanych apetytem. Zapłacił za to wysoką cenę; rozbolał konika strasznie brzuch i nie mogąc uciekać, został łatwo schwytany przez sławnego wojownika Indian Arikara - Krótkoogoniastego Byka. Zwierzę nie chciało życie na swobodzie zamienić na służbę u człowieka. Rumaczek sprytnie udając osłabienie szczęśliwie uciekł z indiańskiego stada. ale życie na wolności też nie było usiane różami. Najpierw ledwo zdołał ujść dwójce polujących na niego wilków, a w parę dni później o mało co nie zginął od kopyt i zębów ogiera, który wrogo potraktował jego chęć dołączenia do prowadzonego przez siebie tabunu. Te doświadczenia zahartowały konika. Odtąd był stale czujny i ostrożny. Rozważnie wybierał pastwiska i walczył zajadle, kiedy nadchodziła taka potrzeba. Któregoś dnia poczuł zapach tytoniu. Zaciekawiony poszedł za tą wonią. W dolinie wyżłobionej przez wiosenne wody zobaczył Indianina Arikara, który niegdyś schwytał go na arkan. Indianin wznosił modły do bogów. Potem jeszcze kilkanaście razy spotkali się w tym odludnym miejscu. Wojownik nie próbował złapać ogiera, za to opowiadał koniowi o jego najdzielniejszych pobratymcach i ich wspaniałych czynach. Po pewnym czasie rumak dał sobie nałożyć uzdę a potem siodło. Krótkoogoniasty Byk uczył zwierzę różnych sztuczek i forteli. Kiedy skończył się okres nauki, wojownik zabrał konia do wsi Indian Arikara. Odtąd razem polowali na bizony i walczyli przeciw wrogom. Indianin nigdy nie pętał ogiera. Rozumieli się bez słów, ale też tylko Krótkoogoniasty Byk mógł na nim jeździć. Swą wielką wartość ogier potwierdził w ciężkiej kampanii wojennej 1873 roku nad rzeką Żółtego Kamienia. Zachowywał się tam jak stary wyjadacz frontowy: był czujny niczym żuraw, jak pies wietrzył wroga, a w czasie strzelaniny stał spokojnie jak głaz. W roku 1875 w Fort Lincoln Krótkoogoniasty Byk założył niebieski mundur i został mianowany sierżantem w 7 pułku kawalerii USA (jednocześnie był wodzem wszystkich zwiadowców z plemienia Arikara służących w armii Wuja Sama).
Nadciągał fatalny rok 1876. Ogier od początku wiosny był niespokojny. Ciągle prześladował konia upiorny sen - widział w nim jak wilki w czerwonych derkach, w kłębach dymu prochowego, osaczają jego i Krótkoogoniastego Byka. Duchy w postaci sów ostrzegały też Indianina Arikara, ale mimo tych złowróżbnych znaków, obaj postanowili wziąć udział w nadchodzącej wojnie, bowiem wyżej od życia cenili swój honor. Proroctwo spełniło się podczas wielkiej bitwy z Indianami Sioux i Cheyenne w Górach Koziorożca. Mimo niesłychanej odwagi i waleczności Krótkoogoniasty Byk poległ w walce z Indianami Sioux zabijając wielu wrogów i zaliczając wiele "ciosów". Ogier walczył do końca nad ciałem wojownika, aż wreszcie okryty ranami padł na ziemię. Indianie Dakota uznali konia za martwego. Nocą rumak ocknął się, pożegnał się z Krótkoogoniastym Bykiem a następnie dowlókł się do rzeki, gdzie ugasił pragnienie, rano zaś dołączył do swoich, znajomych się na nadrzecznym wzgórzu wśród osaczonych szwadronów majora Reno. Tam dopiero Indianie Arikara opatrzyli jego rany. Potem gdzieś zniknął i przez długi czas nikt ogiera nie widział. Odnalazł się dopiero jesienią w pobliżu wsi Indian Arikara, niedaleko Fort Brethold. Oznaczało to, że ranny i osłabiony przeszedł sam 400 kilometrów wracając do domu. Odtąd widywano często konia na wzgórzach w okolicy fortu. Chodził też po brzegu rzeki, a najczęściej zaglądał do dolinki w której Krótkoogoniasty Byk rozmawiał zwykle z duchami. Indianie Arikara nazwali rumaka Sławnym Koniem Wojennym. Dla Indian stał się nahurac (zjawą-duchem).
Prawie 10 lat po opisywanych tu wypadkach kilku polujących Indian Wron widziało starego konia krążącego nad brzegami Little Big Horn. Zachowywał się tak, jakby czegoś szukał. W roku następnym na jednym ze wzgórz znaleziono biały koński szkielet. Starzy ludzie opowiadają, że czasem w czerwcu, gdy nadchodzą gwałtowne burze z piorunami a po nich wstaje na niebie wielobarwna tęcza, to ten, kto ma czyste serce, może wtedy zobaczyć jak po świetlistych pasach na niebie jedzie w kierunku Gwiazdy Wieczornej na wspaniałym tarantowym mustangu stary wojownik - wypowiedziane wtedy życzenie ma moc szczególną; zawsze się spełnia.
kruk - Indianie Kwakiutl uważali Kruka za ptaka ludożercę, sługę Ducha Kanibala. Adept wstępujący do Bractwa Hamasta tańczył w pewnym momencie rozbudowanej ceremonii w masce Kruka do pieśni o takim, na przykład, powtarzającym się refrenie: "Jego maska wywołuje niepokój serca". Naśladując ruchy ptaka, otwierał i zamykał ruchome części dziobu maski, wywołując tym duży hałas i konsternację wśród widzów.
Postać kruka miał występujący w mitologii Indian Tlingit Ptak Grzmotu.
Indianie Chilkat z Północno-Zachodniego Wybrzeża Pacyfiku Ameryki Północnej odtwarzają po dziś dzień popularny taniec zwany Tańcem Kruka I Niedźwiedzia. Bazuje on na ich tradycji i opowiada, ja to wódz zabity zostaje przez olbrzymiego, brunatnego niedźwiedzia. Wojownicy odnajdują jego ciało i zawiadamiają o tym kobietę, która owija je w ceremonialny koc, a następnie zabiera do domu. Wojownicy poszukują mordercy. Zabijają po drodze wiele niedźwiedzi do momentu, kiedy Kruk oznajmia, że mordercą jest ten niedźwiedź w którego zębach znajdują się ludzkie włosy.
W innym tańcu, Tańcu Kobiety Pływów, ci sami Indianie opowiadają o tym jak to ludzie, pierwsze istoty na Ziemi, przymierali głodem. Kruk porosił wtedy starą kobietę o to, by pozwoliła, aby nastąpił przypływ, a wtedy ludzie będą mogli zgromadzić żywność. Kobieta odmawia i przepędza Kruka. Kruk jednak nie poddaje się i ostatecznie zwycięża nad kobietą.
krwawnik (1) - Minerał, odmiana hematytu, stosowany w jubilerstwie i dla celów zdobniczych.
Tajronowie prochy kapłanów oraz członków stanu szlachetnego chowali w bogato wyposażonych grobach. W jednym z nich znaleziono np. około 8 tysięcy paciorków zrobionych z krwawnika, agatu i innych drogich kamieni.
Soozi Holbeche w książce "Tajemna moc kamieni szlachetnych i kryształów" pisze, że krwawnik "dodaje siły fizycznej, odwagi i pomaga osiągnąć stan równowagi. Reguluje poziom żelaza we krwi, leczy krwotoki z nosa, odświeża szare komórki i wspomaga wymianę tlenu. Trzymany w dłoni uspokaja i dodaje pewności siebie."
krwawnik (2) - Roślina; (Achillea milefolium). Ma liście pierzaste i białe kwiatuszki zebrane w drobne koszyczki. Kwitnie od lata do jesieni. Cała roślina ma bardzo przyjemny, aromatyczny zapach, najsilniej przy tym pachną kwiaty.
Indianie Cheyenne krwawnik A. lanulosa Nuff. nazywali "lekiem na kaszel": i ha' i se' e yo (i iyha, do kaszlu; is se e o, korzeń, lek). Używali go do leczenia kaszlu lub znoszenia swędzenia w gardle. Świeżą, lub wysuszoną roślinę, dokładnie kruszono i wrzucano do gorącej wody. Tak pozyskany wyciąg pito po troszku, usuwając tym dolegliwości.
Ci sami Indianie Cheyenne herbatkę zrobioną ze świeżych, lub wysuszonych liści, dawali do picia odczuwającym nudności. Tą samą też herbatką skutecznie leczyli przeziębienie.
Indianie Chippewa używali zewnętrznie wyciągu z jej korzenia do leczenia wysypek. Wyciągu zaś z liści i łodyg używali do leczenia koni, jako środka pobudzającego. A. ptarmica L. to krwawnik kichawiec. Dziko rośnie w Europie, Azji i Ameryce Północnej. Dorasta do 100 centymetrów wysokości.
Krwawy Nóż - Bloody Knife; zwiadowca z plemienia Arikara, ulubienic generała Custera, któremu towarzyszył w wielu kampaniach wojennych. Jego matką była Indianka Arikara a ojcem Indianin Sioux Hunkpapa. Wychowywał się w obozie Indian Sioux, gdzie wytykano mu jego arikarskie pochodzenia, co też zrodziło w nim nienawiść do Indian Sioux. Zgodni z zapiskami, posiadał on wrodzoną świadomość okrucieństwa i ta jego nienawiść skłoniła go do zgłoszenia się na ochotnika pomagającego armii walczącej z Indianami Sioux. Służąc w armii okazał się doskonałym przewodnikiem, dzielnym wojownikiem i lojalnym wywiadowcą.
Custer obiecywał mu, że gdy zostanie rezydentem to zabierze go do Waszyngtonu i uczyni bogatym człowiekiem.
Przed Bitwą nad Little Bighorn odradzał Custerowi atak na obozy licznie zgromadzonych Indian Sioux. Za karę Custer odesłał go do batalionu majora Reno. Zginął podczas Bitwy nad Little Bighorn 25 czerwca 1876 roku.
krwotok - Wylew krwi w następstwie uszkodzenia ścianki naczynia krwionośnego lub serca.
Niektórzy Indianie północnoamerykańscy tamowali krwotok z nosa wkładając weń sproszkowany węgiel drzewny.
kryształ górski - Kryształ górski jest dość pospolitą odmianą kwarcu. Tworzy piękne, przezroczyste i bezbarwne kryształy. Wykorzystywany był do wyrobu kul "jasnowidzów". Ma właściwości rozszczepiania głosu. Pozostaje zimny w dłoniach nie dając się szybko ogrzać, jak to ma miejsce np. w przypadku szkła. Z powodu tej właściwości zyskał on miano "zamarzniętej wody".
Najważniejsze złoża kryształu górskiego znajdują się w Rio Grande del Norte w Brazylii. Występuje też i w USA. W Polsce ładne kryształy górskie można znaleźć m.in. w Jegłowej na Dolnym Śląsku.
Kryształ górski obrabiany był już przez Olmeków. Wyroby z kryształu górskiego pozostawili także po sobie i Mistekowie.
Ozdoby Indian Mexica z kryształu górskiego nazywano chalchihuits - nazwa ta w szerszym sensie dotyczy wszelkich wisiorków noszonych przez kobiety na szyi.
W latach 1970-tych kryształ górski znaleziony na terenie brazylijskiej fazendy Furnas, zwanej też Kopalnią Kuropatw przyczynił się do swego rodzaju małej gorączki kryształowej. Po tygodniu było tam już 3000 poszukiwaczy. Po kilku miesiącach znajdowało się tam już 20 tysięcy ludzi.
W 1927 roku amerykański archeolog F.A. Mitchel-Hadges odnalazł w Brytyjskim Hondurasie, w starożytnym mieście Indian Maya - Lubbntuna, rzeźbę czaszki, wykonaną w kryształu górskiego. Waży ona 5 kilogramów i posiada ruchomą szczękę. Wkrótce też stała się ona przedmiotem wielu spekulacji typu fantastycznego.
Ta cholerna sztuka w ogóle nie powinna istnieć na świecie - z niekłamaną pasja napisał o Czaszce Przeznaczenia ekspert - mineralog amerykańskiej firmy Huelelt-Paccard Corp., który określił jej wiek na 12 tysięcy lat. W specjalistycznym miesięczniku "Argosy". - Ci, którzy ja wycięli, nie mieli najmniejszego pojęcia o krystalografii i całkowicie zignorowali wszystkie osie symetrii. Nie wyobrażam sobie, by nie rozleciała się ona w drobne kawałki już w samym toku produkcji.
- Ta czaszka musi pochodzić z zaginionego kontynentu i ma moc relikwii - twierdzi Pani Anna Michell- Hadges. - Czyni cuda, których nauka nie potrafi wytłumaczyć. Posiadam te relikwię od ponad pół wieku i za każdym razem zdumiewam się, kiedy energia, która z niej promieniuje, w niepojęty sposób przywraca zdrowie śmiertelnie chorym ludziom. Chorzy, którzy jej dotykają, czują dziwne prądy przenikające ich ciało, a nawet zdarza się, że doznają jasnowidzenia, zaglądając we własną przyszłość.
Tajemnicza i bezcenna czaszka, której wykonanie przypisuje się niekiedy mieszkańcom mitycznej Atlantydy, spoczywa na pluszowej poduszce w gablocie u Pani Anny w domu.
- Od lat przyjeżdżają do mnie ludzie z całego świata, aby dotknąć czaszki - mówi Pani Anna. - Przypadki cudownych uzdrowień są tak nagminne, że już przywykłam do tego. Pomaganie ludziom uważam za swoją misję. Kiedy umrę, czaszkę przejmie specjalna fundacja, która będzie kontynuowała działalność dobroczynną, udostępniając relikwię potrzebującym.
Kryształ górski używa się przy chorobach tarczycy i dolegliwościach oczu. Należy w tym celu wcześniej podgrzany na słońcu kamień położyć na chore organy. Pomaga przy krwawieniach, biegunce i zawrotach głowy. Kryształ górski położony obok łóżka troszczy się o jakość i jasność naszych snów, a także działa jako odpromiennik.
Pełne energii wibracje kryształu górskiego wskazują drogę do naszej harmonii wewnętrznej i poznania. Kamień tan budzi w nas twórczy potencjał, pod jego wpływem myśli stają się czyste i jasne. Częste używania kryształu górskiego wzmacnia intuicję.
krzemień - Krzemień jest skałą osadową, składającą się głównie z chalcedonu.
W czasach prehistorycznych używany był do wyrobu broni i narzędzi a także i do krzesania ognia. Dość powszechnie występujący, choć z rzadka w większych bryłach, odznaczał się dwiema ważnymi cechami: nadzwyczajną twardością, a przy tym łupliwością umożliwiającą jego obróbkę. Uzyskane w ten sposób ostrza i narzędzia przewyższają twardością i ostrością stal i jednocześnie można je obrabiać przy pomocy zwykłego kamienia a nawet i kawałka drewna lub kości.
Do najstarszych znalezisk świadczących o wykorzystywaniu krzemienia przez Indian należy m.in. kawałek krzemienia, który mógł być nie wykończonym grotem oszczepu a który znaleziono w schronisku podskalnym Meadowcroft w Pensylwanii. Wiek jego ocenia się na 15000 lat. 11000 lat liczy sobie natomiast krzemienny grot oszczepu ze schroniska Fenn zlokalizowanego w pobliżu granicy stanów Idaho i Wyoming. Wykonany on został w stylu kultury Clovis.
Tecpactl jest słowem dawnych Meksykanów znaczącym tyle, co krzemień lub nóż z krzemienia (służący do wycinania serc ofiarom rytualnym). Jest to też nazwa roku w ich kalendarzy obrzędowym.
Obecność przedmiotów wykonanych z krzemienia i odnalezionych w dawnych miastach Indian Maya dowodzi istnienia kontaktów i wymiany handlowej z odległymi regionami, gdyż po prostu materiał ten nie występuje na zamieszkiwanym przez nich rejonie. Krzemienne groty znaleziono m.in. w świętej studni Chichen Itza. Krzemienie ceremonialne włożono m.in. do grobowca piramidy stojącej w jednym z ich miast - Altun Ha.
Motsonitanio, czyli Krzemienie, było nazwą jednego z sześciu związków wojennych Indian Cheyenne. Mianem "Krzemieni" określają się Indianie Mohawk.
Hiszpanie w walkach z Indianami w czasie podboju Ameryki środkowej musieli porzucić żelazne pancerze i wdziewać podobne z grubo garbowanej skóry, gdyż żelazne były z łatwością przebijane krzemiennymi grotami strzał indiańskich.
Chcąc "zapisać" liczby lub wydarzenia, Indianie Kara z Ekwadoru odliczają pomalowane na liczne kolory i odpowiednio uformowane kawałki krzemieni, które następnie przechowują w niewielkich, drewnianych szkatułkach.
Theodora Kroeber zauważa, że Ishi na różnych pokazach narzędzia ostre wykonywał najchętniej właśnie z krzemienia. A o tym jak obrabiać krzemień dowiedzieć się można z wydawanego przez sztumskie Stowarzyszenie Żółwia kwartalnika KAYAS OCHI (Nr 40, s.16 oraz nr 41, s.40).
Ze sposobem rozpalania ognia przy pomocy krzemienia Indianie zapoznali się dopiero po ich zetknięciu się z Europejczykami.
Krzyczący O Świcie - Yells at Daybreak; Indianin Sioux. 25 czerwca 1876 roku był nad Little Big Horn.
krzyż - Święty symbol krzyża, używany przez Indian, wywodzi się z kultu czterech kierunków wiatrów i był on czczony na długo przedtem, zanim misjonarze starali się im wytłumaczyć inne jego znaczenie.
Indianie Blackfoot układali kamienie w kształt krzyża, aby oddać cześć Staremu Człowiekowi Który Zsyła Wiatry.
Zaklinacze deszczu u Indian Lenni Lenape przywoływali duchy wody nad krzyżem narysowanym na pisaku, o ramionach zwróconych w cztery strony świata.
Krzyż czczony był w meksykańskiej świątyni w Cozumel i jako święty znak dziś jeszcze widnieje w ruinach starego miasta Indian Maya - Palenque. Na półwyspie Jukatan modlono się do krzyża jako boga deszczu.
Występująca w mitologii Indian Mexica bogini deszczu nosiła w ręku krzyż. Z okazji poświęconego jej święta wiosny, z pobudek ofiarnych, wieszano na krzyżach ludzi i dobijano ich strzałami.
"Krzyż - napisał w XIX wieku Daniel Brinton - jest godłem wiatrów zsyłających zapładniający deszcz, jest to drzewo życia, symbol odradzania się życia - i ten właśnie kształt miały groby Indian Mexica."
krzyżownica - Roślina ta używana była przez Indian Chippewa jako urok na bezpieczeństwo w podróży. Korzeń tej rośliny nosili również i po to, aby mieć dobre zdrowie.
ksenotym - Ksenotym jest dość szeroko rozpowszechniony, ale niemal nigdy nie występuje w większych ilościach. Tworzy się najczęściej w granitach alkalicznych i innych skałach głębinowych, bogatych w alkalia. Należy go szukać w miejscach gdzie prąd wody ulega zwolnieniu. Główne jego wystąpienia znajdują się w Brazylii i w USA (Alabama, Kalifornia, Kolorado, Georgia, Nowy Jork, Karolina Północna).
Księżyc - Naturalny satelita Ziemi, ciało niebieskie krążące dokoła niej, a wraz z nią dokoła Słońca .
Indianie Shawnee Księżyc nazywają te-bethto-kish-thoe lub tepe'kikiisthwa. Indianie Otomaco nazywają go ura, a Indianie Lakota - Hanhepi-wi.
W podaniach Indian Naskapi występuje Tsegabek, który to stał się "człowiekiem na Księżycu".
Indianie Blackfoot opowiadają jak to pewna kobieta o imieniu Skrzydlata poślubiła Gwiazdę Poranną, syna Słońca i Księżyca. Pewnego razu mąż postanowił żonę sprowadzić do Nieba. Gdy tam już się znaleźli, Gwiazda Poranna powiedział:
- To jest dom moich rodziców, Słońca i Księżyca. Wejdź. Moja matka powita cię życzliwie.
Ojca nie było w domu, bo działo się to w porze dziennej, gdy Słońce wędruje zwykłym szlakiem. Ale matka Księżyc była i syn jej oznajmił:
- Pewnej nocy w miesiącu kwitnienia zobaczyłem tę dziewczynę śpiącą na prerii. Pokochałem ją i przyprowadziłem jako swoją żonę do rodziny.
Matka Księżyc przyjęła Skrzydlatą jako synową, a wódz Słońce, gdy wrócił wieczorem, także się ucieszył z jej przybycia. Teściowa ubrała dziewczynę w suknię z miękkiej jeleniej skóry ozdobioną zębami łosia i świętymi malowidłami.
- Dzięki ci za to - rzekła Księżyc, - że zostałaś żoną naszego syna.
Skrzydlata żyła w podniebnym świecie szczęśliwie ze swoim Gwiazdą Poranna i nauczyła się wielu różnych rzeczy, a gdy urodziła syna, nazwała go Gwiezdnym Chłopcem.
Teściowa podarowała wówczas Skrzydlatej motykę mówiąc:
- Tylko czysta kobieta może używać tej motyki. Będziesz nią wykopywała korzenie, ale ostrzegam; nie wykopuj olbrzymiej rzepy, która rośnie w pobliżu domu Pająka. Masz teraz dziecko. Gdybyś wykopała ten korzeń, ściągnęłabyś na nas wszystkich nieszczęście.
Skrzydlata, gdziekolwiek by nie poszła, zawsze brała ze sobą dziecko i motykę. Często też spoglądała na olbrzymią rzepę, ale bała się ją dotknąć.
Pewnego dnia, przechodząc obok niej i myśląc o tajemniczej przestrodze teściowej, dała się skusić ciekawością i postanowiła zobaczyć, co kryje się pod rzepą. Położyła dziecko w trawie i zaczęła kopać, ale motyka wbita w ziemię utknęła tak, że kobieta nie mogła jej z powrotem wyciągnąć.
Wtedy to ujrzała nad swoją głową lecące dwa wielkie żurawie. Poprosiła je o pomoc. Wołała je trzy razy, lecz dopiero za czwartym razem ptaki zatoczyły koło i sfrunęły do niej. Stanęły po obu stornach olbrzymiej rzepy i wbijając głęboko swoje mocne dzioby, zaczęły ją podważać to z tyłu, to z przodu, śpie-wając przy tym:
To jest Korzeń Święty
Gdziekolwiek kopie,
Moje korzenie są święte.
Powtórzyły tę pieśń cztery razy obracając się na północ, na południe, na wschód i na zachód. Za czwartym razem wyciągnęły rzepę z ziemi.
Skrzydlata spojrzała w powstała dziurę i zobaczył daleko w dole ziemski świat. Teraz dopiero zrozumiała, że ogromna rzepa zatykała otwór, przez który Gwiazda Poranna wprowadził ją do Nieba. Zobaczyła daleko w dole obozowisko Indian Blackfoot, miejsce, gdzie przedtem żyła. Widziała zabawy młodych mężczyzn i krzątaninę kobiet, które garbowały skóry, budowały szałasy, zbierały na wzgórzach jagody albo też przechodziły przez łąkę by z rzeki pobrać wodę. Skrzydlata długo wpatrywała się w te znane jej widoki. Wracając do domu, płakała po drodze. Poczuła się samotna, zatęskniła za zieloną prerią i za swym plemieniem.
W szałasie czekała już na nią matka Księżyc i Gwiazda Poranna.
- Wykopałaś święty korzeń! - Krzyknął Gwiazda Poranna.
Skrzydlata nic nie odpowiedziała, a matka Księżyc rzekła:
- Ostrzegałam cię, żebyś nie dotykała wielkiej rzepy, bo kocham Gwiezdnego Chłopca i nie chcę się z nim rozstawać.
Do wieczora już nie rozmawiali na ten temat. Gdy wódz słońce wrócił ze swojej codziennej wędrówki, wszedł do szałasu i zwrócił się do synowej:
- Co się stało? Dlaczego jesteś smutna? Widzę, że czymś się martwisz.
- Tak - odparła. - Tęsknię do rodzinnych storn. Dzisiaj spojrzałam w dół i zobaczyłam swoich współplemieńców.
Wódz Słońce rozgniewał się i rzekł do syna:
- Twoja żona okazała się nieposłuszna, musisz ją odesłać na Ziemię.
Matka Księżyc próbowała ułagodzić gniew wodza, który jednak nie ustępował:
- Skrzydlata musi wrócić do swoich. Nie będzie już wśród nas szczęśliwa.
Gwiazda Poranna zaprowadził więc żonę do domu Pająka, który kiedyś wciągnął ją w swojej sieci do Nieba. Włożył jej na głowę czarodziejski czepiec, należny tylko czystym kobietom. Włożył Gwiezdnego Chłopca w jej ramiona, owinął ich razem skórą z łosia i pożegnał się a nimi.
Pająk spuścił ostrożnie przez dziurę na dół kobietę wraz z dzieckiem.
Według mitów Indian Nahua o powstaniu Piątego Słońca bóg, który zmienił się w Księżyc, nosił imię Tecuciztécatl, czyli Pan Muszli.
Indianie Apinaye w czasie zaćmienia Księżyca podnoszą w górę, ku niebu, małą dziewczynę, prosząc go, aby nie umarł. Żeby zaś przywrócić mu blask, wystrzelają w górę, w nocne ciemności, płonące strzały.
Według Indian Guayaki życiu Księżyca zagraża wciąż napaść ze strony mieszkającego na niebie jaguara. Powstrzymują go więc ciągle przed zbrodniczymi zakusami przez palenie suchego bambusa, który pęka z głośnym trzaskiem.
U Indian Machiguenga i ich sąsiadów Campa zanotowano opowieść o dobrym młodzieńcu, Księżycu - Kashiri. Żył on na Ziemi w tych czasach, gdy ludzie nie posiadali jeszcze zębów i jedli wyłącznie glinę. Pewnego dnia ukazał się on jednej z dziewcząt, która w tym czasie była akurat w okresie menstruacji, i podarował jej bulwy manioku. Dziewczyna nie wiedziała jednak ja spożywać niespodziewany dar, więc Kashiri musiał nauczyć ją najpierw sposobów przyrządzania potraw z tej rośliny, a następnie pokazał jej jak się je spożywa. Ta krótkotrwała wizyta doprowadziła niebawem do połączenia się w trwałym związku małżeńskim Księżyca i ziemskiej dziewczyny. W trakcie jego trwania Kashiri zapoznawał stopniowo żonę z innymi użytecznymi roślinami. Ziemska kobieta powiła też Księżycowi czterech synów; Wenus, Słońce, Słońce świata podziemnego i Słońce firmamentu oświetlające w nocy widoczne na Niebie gwiazdy.
W folklorze Indian Zaparo zanotowano jedno podanie, gdzie jest mowa o Księżycu, który uprzednio był mężczyzną, utrzymującym stosunki płciowe ze swą siostrą.
Jedno z podań Indian Guarayu mówi o Księżycu, który utrzymywał nocą stosunki płciowe z pewną dziewczyną, która nie wiedziała komu się oddawała. Aby zidentyfikować swego kochanka posmarowała jego twarz sokiem pewnej rośliny, która pozostawiła na niej ciemne plamy.
Mity Indian Cavina mówią między innymi o stosunkach seksualnych, jakie między sobą utrzymywało Słońce i Księżyc.
Jedna z legend z obszaru Jurua-Pirus wyjasnia, że kobiety mają miesiączkę przy pełni Księżyca, gdyż Księżyc jest głową kobiety, która dostała się do nieba.
Według Indian Paressi Księżyc stworzony został przez ich przodka, Kobietę-Kamień.
Pies występuje w podaniach Indian z obszaru Gran Chaco jako uwodziciel "księżycowej kobiety"; ponieważ Kobieta-Księżyc odrzuciła jego względy, pozostał przy ludziach i odtąd wyje do Księżyca.
W folklorze Indian Machiguenga istnieje też mit, który podaje, że początkowo ludzie nie mieli zębów i odżywiali się jedynie gliną. Pewnego dnia Księżyc przyniósł menstruującej dziewczynie bulwy manioku i pouczył ją o sposobie ich przyrządzania i spożywania. W dalszej części podania Księżyc pojął dziewczyną za żonę. Dziewczyna urodziła czterech synów, którzy wszyscy byli Słońcami. Księżyc stopniowo zapoznawał ją i jej rodziców z coraz to nowymi roślinami, jak kukurydza, banany i szereg innych.
Wśród Indian Teremembe kobiety i dziewczęta tańczyły i śpiewały w nocy z twarzami zwróconymi w stronę Księżyca, podczas gdy mężczyźni wyrabiali z kamienia półksiężycowe toporki.
W mitologii Indian Tucano z dorzecza Amazonki, Księżyc to Nyami Abe, żona Page Abe, Ojca Słońce.
Wśród Indian Jivaro kursuje następująca legenda o pochodzeniu Słońca i Księżyca:
Początkowo oba ciała niebieskie były Indianami Jivaro, którzy żyli na Ziemi w jednym domku z pewną kobietą zwaną Ahora. Bardzo często wybuchały między nimi kłótnie o kobietę. Pewnego razu Księżyc zdenerwował się, oświadczył Ahorze, że już jej więcej nie lubi i zaczął wspinać sę do nieba po pewnej latorośli. Ahora pospieszyła za nim z koszem pełnym gliny do wyrobu naczyń i zaczęła się również wspinać po latorośli. Tuż przed osiągnięciem nieba Księżyc dostrzegł kobietę i natychmiast przeciął latorośl. Ahora spadła razem z koszem na Ziemię i dlatego kobiety dzisiaj mówią, że wyrabiają garnki z gliny, która wytworzyła się z duszy Ahory. W międzyczasie Słońc przebywało nadal na Ziemi i tęskniło za kobietą i wszędzie jej poszukiwało. Księżyc widząc szukającego rywala rzucił się do ucieczki, Słońce zaś podążyło za nim, lecz nie mogło go dogonić - stąd Księżyc sunie po niebie w nocy, Słońce zaś za dnia. A ponieważ oba ciała nie mogły żyć z jedną kobietą i były bardzo zazdrosne, dzisiejsi Indianie Jivaro są również zazdrośni o swoje kobiety.
Wśród południowoamerykańskich szczepów z basenu Jura-Purus istnieje podanie, w którym Księżyc jest oddzieloną od tułowia głową kobiety, która toczy się poprzez gąszcza i rzeki w poszukiwaniu drogi powrotnej do domu. Gdy w końcu odnalazła swój dom, nie mogła do niego wejść i dlatego weszła na niebo przy pomocy bawełnianej nitki, którą sęp przymocował do sklepienia niebieskiego. Tam głowa przemieniła się w Księżyc, oczy stały się gwiazdami a krew tęczą.
Według Indian Yaruro Księżyc to bogini Kuma, która jest zarazem żoną Słońca, z którym razem wędruje w łodziach po niebie.
Zbigniew Stolarek w swej książce "Czerwone oczy maski" zamieścił tekst, który zatytułował: "Śpiew Indian znad Amazonki o powstaniu Księżyca". Oto on:
Przerżnął sobie człowiek gardło
I tak głowę swą zostawił.
Inni poszli jej poszukać.
Ledwo przyszli, władowali głowę w worek.
Uszli trochę, głowa z worka im wypadła.
Znowu ją wsadzili w worek.
Uszli trochę, głowa znowu im wypadła.
Wzięli wtedy grubszy worek, wzięli je obydwa razem.
Nie pomogło, głowa znowu im wypadła.
A chcieli tę głowę zanieść, żeby innym ją pokazać.
Już nie brali głowy w worek.
Zostawili ją na drodze.
Sami poszli.
Głowa toczy się za nimi.
Przeprawili się przez rzekę.
Głowa toczy się ich śladem.
Weszli na bacupariseiro, na gałęzie z owocami,
by zobaczyć, czy też głowa ich wyminie.
Zatrzymała się pod drzewem
i prosi ich o owoce.
Potrząsnęli ludzie drzewem,
głowa je zaczęła zbierać
i o więcej zaraz prosi.
Wtedy tak zatrzęśli drzewem,
by owoce wpadły w wodę.
Głowa na to, że nie może ich tam zbierać.
To rzucili je daleko, żeby głowa
poszła szukać, a im dała stamtąd odejść.
Gdy szukała tych owoców,
zeszli z drzewa, poszli sobie.
Kiedy głowa powróciła i spostrzegła,
że na drzewie już ich nie ma,
zaczęła się toczyć drogą.
Ludzie znów się zatrzymali, by zaczekać
i zobaczyć, czy za nimi głowa idzie.
Zobaczyli, że się toczy, że się zbliża.
Polecieli zaraz biegiem
do swej chaty, innym także powiedzieli, że to głowa
tu się toczy, że nadchodzi i że trzeba zamknąć drzwi.
Wszystkie chaty się zamknęły.
Gdy się głowa przytoczyła, nakazała drzwi otworzyć.
Ale nikt jej nie otworzył, bo się każdy bardzo bał.
Wtedy jęła się namyślać, czym ma zostać.
Jeżeli zostanie wodą, to wypiją.
Jeżeli zostanie ziemią, to podepczą.
Jeżeli zostanie domem, zamieszkają.
Jeżeli zostanie wołem, to zabiją ją na mięso.
Jeżeli zostanie krową, będą doić.
Jeżeli zostanie mąką, to ją zjedzą.
Jeżeli zmieni się w fasolę, ugotują.
Jeżeli zostanie słońcem, będzie musiała grzać zziębniętych.
Jeżeli zostanie deszczem, wzejdzie trawą i ją bydło będzie skubać.
Obmyśliła sobie wszystko i tak rzekła:
"Wiem już, stanę się księżycem".
Zawołała: "Drzwi otwórzcie, wezmę tylko swoje rzeczy".
Nie otworzył ani jeden.
Głowa z płaczem zawołała:
"Dajcie chociaż dwa kłębuszki moich nici".
Rzucili dwa kłębki dziurą.
Wzięła je. Cisnęła w niebo.
Poprosiła, by jej jeszcze wyrzucili z chaty kijek,
którym nici się nawija, to się łatwiej wzniesie w górę.
Wreszcie rzekła: "Mogę wznieść się, idę w niebo".
I zaczęła iść do góry.
Wtedy drzwi pootwierali.
Głowa ciągle idzie w górę,
Zawołali: "To do nieba idziesz, głowo?"
Nie odrzekła ani słowa.
Kiedy doszła już do słońca, wtedy zaraz
Zamieniła się na księżyc.
Księżyc biały był pod wieczór, bardzo ładny.
Każdy patrzył oniemiały:
Widział głowę, która stała się księżycem.
Indianie Cumana i Chiribichi zaćmienie Księżyca uważają za następstwo zagniewania męża-Słońca przez żonę-Księżyc. Aby uchronić Księżyc przed niebezpieczeństwem, kobiety wymienionych szczepów zachowywały posty, wszystkie zamężne kobiety walczyły między sobą, drapały swoje ciała i wyrywały sobie włosy z głowy, natomiast młode dziewczęta zacinały sobie ramiona ościami i puszczały krew. Podczas zaćmienia nie wolno było pod żadnym względem urządzać zabaw, ani też korzystać z żywności i napojów przygotowanych do konsumpcji przed zaćmieniem.
U Indian Bororo Słońce i Księżyc są czymś w rodzaju pary sowizdrzałów, wyrządzającej tyle zła, że ściga się ich, łapie, wydmuchuje się do nieba i prosi, aby na górze pozostali.
W mitologii Indian Taulipang Księżyc jest bratem Słońca.
W mitologii Indian Bakairi Słońce i Księżyc to dwie kule z pór. Jednocześnie zaś ich imiona nosi dwóch bohaterów, którzy nie są jednak identyczni z tymi ciałami niebieskimi, lecz tylko kiedyś je rozdzielili. Ich imiona to Keri (mądry) i Keme (błazen).
Dla Indian Guarayu Słońce i Księżyc do dwaj najstarsi synowie Tamoi, ich bohatera kulturowego. Utworzyli oni ze strzał drabinę do Nieba, wspięli się po niej w górę i pozostali tam jako Słońce i Księżyc.
Indianie Kamaiura opowiadali między innymi o tym, jak to nad wsią Słońca, leżącą koło Moreaná, zawsze przelatywała czerwona papuga. Po południu, kiedy Słońce siedziało w drzwiach swego domu, papuga fruwała nad wsią. Pokazywała się codziennie. Okrążała wioskę, a potem zawracała w kierunku, z którego przybywała.
- Czy widziałeś tego pięknego ptaka, który zawsze tędy przelatuje? - Zapytało Słońce swego brata Księżyca.
Następnego dnia, kiedy papuga się ukazała, Słońce zawołało brata, aby ją zobaczył. Księżyc rozpoznał w niej natychmiast papugę Vanivaniego. Chcąc obejrzeć arę z bliska, bracia umówili się, że nazajutrz pójdą do wioski, gdzie żyje Vanivani. Nstepnego dnia wyruszyli w drogę. Kiedy przybyli na miejsce, Vanivani zapytał ich:
- Po co przyszliście? Czy czegoś wam trzeba?
- Wyszliśmy tylko na spacer - odparło Słońce.
Widząc papugi Vanivaniego, Księżyc zauważył:
- Nasz przyjaciel narobił mnóstwo papug.
Vanivani znowu zapytał gości, czego chcą. Słońce, nagabywane uporczywie, odrzekło, że przyszli prosić o papugę. Vanivani od razu dał im jednego ptaka, a potem powiedział:
- Teraz będę musiał was zadrapać.
Najpierw dokonał nacięcia na Słońcu i z krwi, którą zebrał, stworzył pięć małych ciał niebieskich. Potem przywołał Księżyc i naciął go także, tworząc dalszych pięć kul z wytoczonej krwi. Po dokonaniu nacięć Vanivani odstawił krew na miejsce, w którym robił papugi, aby ją tam bezpiecznie przechować. Potem kazał Słońcu i Księżycowi zostać w wiosce do następnego dnia po to, żeby dać im papugi, które właśnie zamierzał zrobić. O świcie papugi, które właśnie Vanivani wykonał, zaczęły skrzeczeć. Vanivani obudził Słońce i Księżyc, aby się przyglądali. Pokazał im swoje dzieło i rzekł:
- Tak właśnie powstają papugi. Zawsze robię je w ten sposób.
Po tej uwadze dał każdemu z gości po pięć papug zrobionych z ich własnej krwi. Słońce i Księżyc byli zachwyceni podarunkiem. Vanivani miał we wsi dwa domy pełne papug i tylko dla nich przeznaczone.
Kiedy Słońce i Księżyc odeszły, przybył Ianamá. Vanivani zapytał go, po co przyszedł. Ianamá odparł, że przyszedł jedynie w odwiedziny.
Słońce wróciło do swojej wsi w Morená i zaczęło samo robić papugi. Robiło je razem z Księżycem, z krwi własnej i z krwi swoich żon. Kiedy wyprodukowali już dostateczną liczbę tych papug, postanowili wybudować głęboki parów mający służyć za mieszkanie. Wzięli się do roboty, chcąc podnieść brzeg rzeki. Kiedy pracowali, do ich wioski przybył Vanivani. Zastał w niej tylko Mavutsinima, dziadka Słońca i Księżyca, z żonami właścicieli domu. Odchodząc Vanivani zaprosił żony, aby poszły razem z nim. Przyjęły zaproszenie i udały się za Vanivanim. Nzanim ten jednak odszedł, wyłapał wszystkie papugi we wsi Słońca; zarówno te, które sam mu ofiarował, jak i pozostałe, które udało mu się schwytać. I wrócił do swojej wioski. Po przybyciu na miejsce Mavutsinim, towarzyszący mu w drodze, zapytał, dlaczego zabrał żony panów wsi w Morená.
- Chcieli zabrać moje papugi - odpowiedział. - Dlatego właśnie przyprowadziłem tutaj ich żony.
Tymczasem w Morená, wiosce Słońca, została tylko jedna papuga należąca do Księżyca. Słońce i jego ludzie nie wrócili jeszcze, nadal budując parów. Kiedy Vanivani opuścił wioskę, papuga zaczęła wołać do swoich panów wrzaskliwym głosem, że ukradziono im żony. A krzyczała tak:
- Paic?! Vanivani Werahá né remerikó! [Wuju! Vanivana zabrał twoją żonę!]
Wykrzykiwała te słowa raz po raz. Słońce je usłyszało i rzekło do Księżyca:
- Posłuchaj no co ona mówi.
Kiedy obydwaj usłyszeli i zrozumieli, co wykrzykuje, porzucili pracę i wrócili do wsi. Zastali w niej tylko papugę, która powiedziała:
- Był tu wasz znajomy i zabrał wam żony. Nie wiem, dlaczego z nim poszły.
Słońce i Księżyc usiedli, aby pomyśleć i omówić sprawę. Któryś z nich rzekł:
- Musimy iść i odzyskać żony. Należą do nas, więc musimy po nie iść.
Następnego dnia poszli do wioski Vanivaniego. Zakradli się tam chyłkiem i z ukrycia zobaczyli żony siedzące w drzwiach domu Vanivaniego. Księżyc podniósł kawałek wosku, ulepił kilka much motuca i kazał im usiąść na piersi swojej żony, a także na nodze żony Słońca. Muchu motuca pofrunęły, żeby dokuczać kobietom. One zaś czując, że muchy tną je do krwi, odgoniły natrętne owady. Odleciały więc, a Słońce je złapało. Wówczas Słońce i Księżyc wydoiły krew wyssaną przez muchy i umieściły ją w rozgałęzieniu drzewa aputeróp. Przykryły krew starannie i spędziły noc na oczekiwaniu. Następnego dnia krew przemieniła się w ludzi. Śmiali się w rozwidleniu drzewa.
- Posłuchaj - rzekł Księżyc - nasze kobiety śmieją się na drzewie.
We wsi Vanivani powiedział do siebie: Zabiorę te kobiety, które przyprowadziłem, dalej w dół rzeki.
Wsiadł z nimi w kanu i popłynął z prądem. Słońce i Księżyc przebywali w Morená. Vanivani płynął dalej i dalej. Odpoczął po drodze, a nazajutrz ruszył w dalszą podróż. Zatrzymał się dopiero wtedy, kiedy dotarł do wielkiej rzeki. Tam się osiedlił.
Księżyc występujący w mitologii Indian Siriono dał im kukurydzę, maniok i palmę chonta.
Indianie Otomac wierzyli, że kobiety łączy z Księżycem jakiś specjalny stosunek. Gdy nadchodziło zaćmienie, mężczyźni wypominali kobietom ich błędy, które, zdaniem mężczyzn, doprowadziły do zaćmienia i rosili kobiety, aby ubłagały powrót Księżyca. Obdarowywali je różnymi podarunkami i ozdobami, aby w ten sposób zdobyć ich przychylność i współpracę. Gdy tarcza Księżyca była znów czysta i widoczna, kobiety wychodziły przed swoje chaty i witały go.
Indianie Jivaro o glinie, służącej im do wyrobu garnków, mówią, że jest "duszą Ahora, żony Księżyca".
Mama Kilia to bogini Księżyca, występująca w państwie inków. Była ona jednocześnie małżonka boga Słońca Inti. Nakazem rytuału w święto Księżyca nie wolno było zapalać ognisk ani pochodni. Podczas obrzędów na cześć bogini składano ofiarę z okrytej czerwonym czerpakiem z frędzlami i dzwoneczkami lamy, poprzez wytoczenie jej krwi nad kamieniem ofiarnym. Ponadto składano też w ofierze kukurydzę i ziemniaki oraz liście koki i tytoniu używane w państwie inków tylko jako zioła lecznicze. Na ołtarzu nie płonął ogień, gdyż w to święto nawet obiat nie wolno było palić.
Zwyczaj wymagał od poddanych inków, aby w dniu święta Mamy Kilii spędzili całą noc na czuwaniu.
Indianie Ona opowiadają, że w dawnych czasach Ziemią władały kobiety, którym bez reszty służyli mężczyźni. Musieli oni nie tylko polować, ale wykonywali też prace typowo kobiece. Wyprawiali więc skóry i futra, przygotowywali posiłki, pilnowali dzieci i strzegli ognia. Pozbawieni wszelkiej władzy, byli całkowicie podporządkowani przywódczyni kobiet, potężnej Kraa, czyli Kobiecie Księżyc. Raz do roku, pod jej to przewodnictwem, kobiety Indian Ona zbierały się z dala od osady, spędzając razem kilka tygodni w odizolowanej chacie na tajemnych obrzędach, mających umocnić ich przewagę na mężczyznami. Malowały tam swoje ciała, nakładały na głowy maski wyobrażając duchy ryb, gór lub lasów, i w tej postaci ukazywały się od czasu do czasu mężczyznom, wzbudzając w nich strach i uległość. W trakcie tego odosobnienia, mężczyźni musieli też tajemniczym istotom dostarczać pożywienie.
Kierowane przez Kraa kobiety pilnie strzegły swego sekretu, gdyż zdawały sobie sprawę z tego, że tylko poprzez utrzymywanie mężczyzn w przekonaniu o prawdziwości strasznych demonów daje im możliwość panowania nad nimi. Przypadek sprawił jednak, że przez wieki utrzymywana tajemnica została pewnego dnia odkryta. Dokonał tego samotny myśliwy, który wracając z polowania natknął się nieoczekiwanie na kilka kąpiących się kobiet. Pozbywszy się masek, zmywały właśnie z siebie resztki tajemnych malowideł pokrywających ich ciała. Zdumiony tym odkryciem łowca szybko pobiegł do osady, dzieląc się swymi spostrzeżeniami z towarzyszami. Postanowiono zbadać sprawę dokładnie. Ponieważ nadal obawiali się mocy tajemniczych demonów, zdecydowali się wysłać na rozpoznanie trzy różne ptaki. Każdy z nich doleciał cichaczem do chaty i niby to przypadkiem, strącił tańczącym demonom z głów maski. Tym to sposobem ptaki przekonały się, że mają przed sobą nie okrutne demony, ale słabe kobiety, które do nich się upodabniają.
Mężczyźni wpadli w złość i wściekłość. Poprowadzeni przez Krana, Mężczyznę Słońce, ruszyli z bronią w ręku w stronę chaty. Na nic zdały się pieśni, okrzyki i zaklęcia rzucane przez kobiety. Rozwścieczeni mężczyźni dopadli kobiety, zdarli z nich maski i pozabijali je uderzeniami maczug. Kraa, Kobieta Księżyc, w ostatniej chwili zbiegła na nieboskłon, zamieniając się tam z świecący w nocy Księżyc, a jej towarzyszki przemieniły się po śmierci w zwierzęta.
Wśród Indian Cuna, gdzie występował liczny procent albinosów wierzono, że podczas zaćmienia Księżyca czy Słońca, pewne demony połykają te ciała niebieskie i tylko albinosi posiadają władzę odegnania tych demonów małymi strzałami i łukami.
Wśród Indian Piritu podczas zaćmienia Słońca lub Księżyca kobiety rzucały w powietrze ziarna kukurydzy i lamentowały głośno, przyrzekając, że nie będą już więcej leniwe.
Szereg innym plemion uważa zaćmienie Księżyca za wynik nieporozumienia, zgniewani czy walki po-między nim a Słońcem.
Przed blaskiem Księżyca chroniono rodzące kobiety Indian Caingang. Wierzono bowiem, że światło Księżyca wywiera szczególnie niekorzystny wpływ na matkę i jej potomstwo.
księżycówka - (Leuresthus tenuis); ryba przybrzeżnych wód Kalifornii.
Ktunaxa - Inna nazwa Indian Kootenai.
Ku'ahl - Inna nazwa Indian Kumeyaay.
Kuakua - Inna nazwa Indian Piaroa.
Kuana - Osada i grupa Indian Tigua Pueblo.
Kuato - Grupa Indian Kiowa. Jak mówi tradycja Indian Kiowa, około 1780 roku zostali oni zaatakowani przez przeważające siły Indian Sioux. Indianie Kiowa postanowili ratować się ucieczką, lecz wódz Indian Kuato Kiowa zabronił swoim ludziom uciekać, "bo gdyby to zrobili, to ich bliscy na tamtym świecie mogliby się ich wyprzeć". Stawili więc opór i wyginęli do ostatniego, podczas gdy reszta plemienia zdołała uciec. K'uato znaczy tyle, co "Wyciągający z ziemi" albo "Wyciągający z dziury". Mówili oni odmiennym od pozostałych grup dialektem. Ich miejsce w kole obozowym nie jest znane.
Kubekrakenh - Indianie z Brazylii (stan Para). Zaliczeni do rodziny językowej macro-ge i podrodziny ge-kaingang.
Kubwa - Cubeo , Cuveo, Cubeu, Kobeua, Kobewa, Hehenawa lub Pamiwa; Indianie z Brazylii (stan Amazonia) i z Kolumbii (departament Guaviare i Vaupes), żyjący nad rzeką Uaupes poczynając od jeziora Uarna do rzeczki Uaracapuri. Zaliczeni do rodziny językowej tucano. Ich bohaterem kulturowym jest Ku-wai.
Wśród Indian Cubeo pochodzenie pierwszych ludzi wyjaśnia się podaniem o trzech parach anakond, które wyłoniły się ze skał rzeki Uaupes. Gdy poszczególne pary węży zrzuciły swe skóry, stały się braćmi i siostrami.
W wierzeniach Indian Kobeua pewien wielki lazurowy motyl ma swoją siedzibę w rzece Yurupary-Cachoeira, gdzie w wielkim garnku, jakim używają kobiety do przyrządzania kashiri, warzy malarię, i wobec tego każdy, kto napije się tej wody, choruje.
W opowieściach Indian Cubeo mężczyzna stworzył sobie kobietę z drzewa, lecz nie cieszył się długo jej względami, ponieważ znalazła sobie kochanka w postaci ryby i uciekła z nią od niego.
W połowie XX wieku liczyli około 300 osób i składali się z trzech szczepów, z których każdy dzielił się dodatkowo na 10 grup-klanów.
Podstawą zawarcia małżeństwa wśród Indian Cubeo było kupno żony. W przypadku odejścia żony od męża okupu nie zwracano.
Wśród Indian Cubeo występuje silne, wzajemne przywiązanie się do siebie męża i żony. Niemniej jednak obie płci jadają oddzielnie, z tym, że mężczyźni najpierw spożywają swoje posiłki, a dopiero resztki, które po nich pozostają, przypadają w udziale kobietom.
Kobiety Indian Cubeo rodzą dzieci w swoich pobliskich ogrodach maniokowych, nigdy jednak w domu.
Rodząca Indianka Cubeo otrzymywała pomoc od innych kobiet jedynie przy pierwszym porodzie. Kolejne dzieci kobiety rodziła już sama.
U Indian Cubeo dziecko sprowadza się do domu natychmiast po porodzie, obmywa w ciepłej wodzie, maluje farbą genipa celem oddalenia wpływu złych duchów, a następnego dnia ciało dziecka pokrywa się czerwonymi plamami, aby je upodobnić do jaguara i w ten sposób uratować w przyszłości od ataków drapieżnika. Praktyki te mają znaczenie magiczne i zmierzają do odegnania wpływów złych duchów, które czyhają na zdrowe dziecko.
Indianie Cubeo uważali, że na nowo narodzone dziecko mogą mieć niebezpieczny wpływ niektóre demony ziemne, które są zagniewane z powodu narodzin dziecka i pragną je zniszczyć. Równie niebezpieczne są niektóre duchy rzeczne, które w postaci dużej anakondy czyhają na rodziców, znajdujących się w pobliżu rzeki. Dlatego też wszelki zwierzęta łowne oraz ryby muszą być po zakończeniu kudawy uwolnione od ich magicznych właściwości, gdyż inaczej nie można by ich było nadal spożywać.
Kobiety Indian Cubeo używane przez mężczyzn flety nazywają "przodkami", i skoro tylko się odezwą, kobiety natychmiast udają się do swych chat.
Wśród Indian Cubeo genitalia męskie uważano za oznakę płodności. Podczas tańca z okazji zwycięstwa, jeńcom obcinano penis i woreczek mosznowy, suszono je nad ogniem a po wykonaniu tańca, podczas którego wojownik zawieszał wysuszone genitalia nad swymi własnymi, żona wojownika pożerała genitalia celem zapewnienia sobie płodności.
W 1986 roku w Brazylii żyło 150 Indian Cubeo a w roku 1994 w Kolumbii naliczono ich 6000.
Kuchi - Heros kulturowy południowoamerykańskich Indian Makiritare. W czasach, gdy nie było jeszcze żywności i ludzie jedli tylko ziemię, wspiął się do Nieba i zdobył drzazgę Drzewa Życia, którą po powrocie na ziemię zakopał na Wyżynie Roraima. W ciągu jednej nocy drzazga zakorzeniła się, wypuściła pędy i stała się wielkim drzewem z gałęziami obsypanymi różnymi owocami. W ten sposób Kuchi obdarzył ludzi pożywieniem.
kuchnia indiańska - Tak jak różnili się między sobą poszczególne plemiona indiańskie, tak i też różnił się sposób ich odżywiania. Może więc na początek przyjrzymy się nieco tym różnicom, przemierzając obie Ameryki od Alaski do Ziemi Ognistej.
Indianie Północno-Zachodniego Wybrzeża Pacyfiku byli społecznością o gospodarce myśliwsko-rybacko-zbierackiej, znającą odpowiednie sposoby konserwowania żywności. Środowisko naturalne dostarczało im wiele hojnych dóbr: łososia wędzono i magazynowano na zimę, jagody i korzonki w postaci konserw także przechowywano na mroźne dni. Kobiety zbierały ponadto rozmaite skorupiaki, które później przyrządzały w specjalny sposób.
Indianie Thompson z Kolumbii Brytyjskiej zbierali korzenie dzikiego słonecznika, piekli je i spożywali. Traktowali słoneczniki jak jakieś tajemnicze istoty, toteż obchodzenie się z nimi wymagało przestrzegania wielu reguł. Kobiety wygrzebujące lub przyrządzające te korzenie musiały żyć w czystości, mężczyznom zaś nie wolno było zbliżać się do miejsca pieczenia.
Północnoamerykańscy Indianie Beothuk z Nowej Funlandii jadali rodzaj wysuszonego na słońcu ciasta zrobionego z jaj oraz coś w rodzaju puddingu zawiniętego w jelito i złożonego z tłuszczu foki, wątroby, jaj i innych składników.
Indianie Kalispel i Blackfoot smakowali w korzeniach rośliny cams, które szczególnie obficie rosną na wschodnich zboczach Gór Skalistych. Korzenie te wykopywano, gotowano i suszono. Bulwy zbierano podczas kwitnienia; od połowy czerwca do połowy lipca. Pieczono je w dołach. W wykopanym dole rozpalano duże ognisko, które następnie pokrywano płaskimi kamieniami. Po kilku godzinach, gdy kamienie i ziemia w dole były już bardzo gorące, usuwano węgla i popiół. Dół wykładano trawą i prawie do pełna napełniano bulwami camas. Na nie kładziono warstwę trawy i warstwę gałęzi. Wszystko przykrywano 10 - centymetrową warstwą ziemi. Na tym samym miejscu rozpalano ogień i podtrzymywano go jeden, lub dwa, dni - w zależności od ilości zebranych bulw. Gdy otwierano dół, zbierały się wokół niego małe dzieci i zlizywały bardzo słodki sok, zbierający się na trawie i gałęziach. Świeżo upieczone korzenie camas smakują jak pieczone kasztany doprawione odrobiną ziemniaków. Wyjęte z dołu korzenie suszono następnie na słońcu i przechowywano w woreczkach. Czasami ucierano je i suszono razem z świ-dośliwami.
Sherman Sage o Indianach Równin powiedział:
"W dawnych czasach ludzie głównie jedli trzy razy dziennie. Starzy ludzie jadali jednak częściej. Często byli zapraszani i częstowani jedzeniem, głównie mięsem; czasami zapraszano także kobiety. Niektórzy przynosili swoje własne talerze. Jeśli ofiarowano im więcej jedzenia niż mogli zjeść, szczególnie mięso, co się często zdarzało, kroili je na małe kawałeczki i na wierzbowych gałązkach zanosili do domu. Zupy zawierające różne rodzaje jagód zjadano oczywiście na miejscu. Nigdy nie słodzimy naszych zup i sosów, w zasadzie nawet nie mamy czym. Nie używaliśmy dzikiego miodu, ale wysysaliśmy słodkie substancje z dużych pszczół, które udało nam się zabić. Używaliśmy też soli, którą zbieraliśmy ze skał solnch, gdy mijaliśmy je po drodze. Sól przechowywaliśmy w skórzanych woreczkach."
Przebywający na samym początku XIX wieku u Indian Blackfeet George Catlin opisał kilka tajników kuchni tych Indian, w tym sposób przyrządzania indyka:
"Opodal wigwamu wodza wyżłobiono w ziemi otwór wykładając jego ścianki kamieniami i zaklejając otwory gliną. Do tego przedpotopowego pieca włożono starannie oczyszczonego indyka, napełnionego bawolim tłuszczem. Obłożono go jakimś zielem aromatycznym, przykryto warstwą kamieni i nad tym wszystkim zapalono ognisko.
Nie obiecując sobie wiele po oczekującej mnie potrawie obserwowałem z zainteresowaniem inne przed ucztowe przygotowania, a mianowicie wypiek chleba i sporządzanie leguminy. Każda z tych funkcji wymagała odmiennych czynności.
Chleb wypiekano w dużym kopulastym piecu, zrobionym z cegły i kamienia. W chwili gdy przyszedłem, rozpalano obok niego duże ognisko z aromatycznej sośniny. Rozeszła się przemiła woń. Skoro piec piekarski odpowiednio się rozgrzał, włożono doń ładnie wyrośnięte i zgrabnie uformowane ciasto.
Trzecia partia kucharek przygotowywała dwie leguminy. Pierwsza z nich to małe placuszki z białej mąki, wonnych ziół w proszku i wody. Druga zwana piki stanowi obok bawolej pieczeni narodową potrawę indiańska. Piki jest zrobione z niebieskiej lub czerwonej kukurydzy, rzadko żółtej. Rozdrobnione z wodą ciasto rozsmarowuje się na dużej gładkiej jak szło płycie bazaltowej, pod którą pali się ognisko. W kilka minut ciasto jest upieczone. Pięknie zarumienioną warstwę zsuwają na czyste płótno i odpowiednio do ilości uczestników biesiady łamią na kawałki. Oryginalnie wygląda piki z czerwonej kukurydzy, jest bowiem koloru czerwonej róży. Zauważyłem, że Indianie używają tego pieczywa jak my biszkopcików przy jedzeniu lodów.
Muszę przyznać, że uczta smakowała mi. Indyk nie był co prawda w smaku podobny do naszego, ale był tak dziwnie wonny i tak pięknie zarumieniony, że zjadłem go jako specjał."
Tenże sam George Catlin docierając do Indian Mandan zanotował:
"Sensację dla białego w mandańskim wigwamie stanowi podłoga. Chociaż ubita z gliny, jest jednak tak gładka i czysta, że robi wrażenie świeżo umytego półmiska porcelanowego. W środku podłogi jest otwór półtorametrowej średnicy, wyłożony dookoła bardzo starannie i ze zrozumieniem przeznaczenia, płaskimi kamieniami (...) Wisi nad nim dzień i noc na trójnogu garnek z mięsem bawolim, gdyż zarówno u Indian Mandan jak i u innych plemion (...) obowiązuje bezwzględne prawo gościnności.
Kto głody - może wejść - oto dewiza indiańska.
Każdy może wejść i pożywić się, a nikt z obecnych nie spyta się: kim jest, skąd przychodzi i dokąd zmierza?! W mniemaniu bowiem Indian gość, który zdołał przedostać się do środka wioski, pozostaje wi-docznie pod opieką Wielkiego Ducha.
(...) U wrót swojego wigwamu oczekiwał mnie naczelny wódz Indian Mandan Malatahpa (Groźny wilk) i uprzejmym gestem zaprosił do wnętrza. Była to obszerna dziesięciometrowej średnicy kulista izba. Przed ogniskiem leżały ozdobne skóry, na których usiedliśmy. Uczta była skromna, składająca się z trzech dań, w dwóch naczyniach glinianych i jednym drewnianym. W dwóch leżało suszone mięso bawole i pemikan ze szpikiem, w trzecim mączka zrobiona z rzepy stepowej, zmieszanej z jagodami, przypominającymi smakiem rodzynki. Wszystkie te dania były tak smacznie i czysto podane, że nawet wybredniś europejski nie miałby wiele do zarzucenia. Pemikan i szpik są tak częstą potrawą u Indian Mandan, jak u nas chleb. Sporządza się go z wysuszonego i sproszkowanego mięsa bawolego. Szpik natomiast wytapia się i zlewa do pęcherza. Po wystudzeniu kraje się na kawałki i spożywa z mączką bawolą. Połączenie to przypomina chleb z masłem.
Naturalnie, że ucztę poprzedziło wypalenie fajki, napełnionej tytoniem indiańskim. Gospodarz pierwszy pociągnął kilka razy, dmuchnąwszy w trzy strony świata, po czym przytknął cybuch do ust moich. Skoro i ja z kolei puściłem trzy dymki, wódz sięgnął po nóż, odkroił nim kawałek mięsa z żeber bawolich i rzucając go w ognisko, wyrzekł sakramentalne słowa: Ho-pe-ne-sze-wa-pa-sze, co oznacza: oto jest ofiara.
Po ofierze poprosił na migi, abym rozpoczął jeść. Jadłem sam, bo u północnych Indian istnieje zwyczaj, że wódz nigdy z gościem nie je, lecz mu usługuje, czyści, zapala i podaje fajkę i dopiero po wypalonym deserze sam spożywa.
Nadmienić wypada, że musiałem przy jedzeniu używać własnego noża, gdyż mile widzianemu gościowi nie wolno go podawać.
Podczas przyjęcia zalegała grobowa cisza, chociaż w mieszkaniu znajdowało się 6 żon wodza, skulonych pod ścianą i oczekujących rozkazów swego władcy. Dziełem tych zapracowanych istot była cała uczta, nie wyłączając wypalenia z czarnej gliny naczyń i sporządzenie łyżek z rogów kozicy. Te ostatnie były tak misternie i z takim nakładem racy wyrobione, że się stały przezroczyste, jak szkło. (...) Kiedy wyszliśmy przed wigwam, zabrały się do wykończenia niedojedzonych reszek żony wodza, nie przestrzegając reguł ciszy i milczenia."
Indianie Ameryki Północnej, polujący na duże zwierzęta (bizony, łosie, jelenie) zjadali prawie wszystkie ich części z wyjątkiem płuc, woreczka żółciowego i jeszcze jednego lub dwóch organów. Żołądki jadano przeważnie na surowo. Za wielki przysmak uważane było nienarodzone jeszcze cielę, wyciągnięte z dopiero co zabitej samicy, zwłaszcza bizona. Gotowane mięso takiego cielaka jest białe, bez smaku i mdłe. Cienkie jelita bizona czasami suszono, ale najczęściej wypychano je cienkimi paskami mięsa. Przed wypchaniem jelita wywracano na lewą stronę by tym sposobem z mięsem stykał się pokrywający je słodkawy, biały tłuszcz. Tak sporządzone kiełbaski następnie opiekano, po czym wiązano końce, aby nie wypłynęły soki, i gotowano w wodzie. Jest to wielki przysmak i gdy jest dobrze przyrządzony, rozsma-kowują się w nim tak Indianie ja i Biali.
Mięso gotowano lub pieczono. Zanim Indianie weszli w posiadanie kociołków, gotowali mięso na swój sposób. Aby to zrobić, wykopywali w ziemi dół, w który wkładali skórę nieowłosioną stroną do góry i przytwierdzano ja do ziemi kołkami. Na skórę władano mięso i wlewano wodę. Po tym wkładano do wody rozgrzane w ognisku do czerwoności kamienie, zmieniając je co chwilę, aż woda zrobiła się wrząca i mięso zostało lekko podgotowane.
W okresie, gdy udawało się zdobyć wielkie zapasy mięsa, suszono je by przechować na później. Grube kawałki mięsa cięto na długie, cienkie paski i suszono na słońcu. Gdy pogoda była nie sprzyjająca, mięso zawieszano w górnej części domu. Jeśli mięso było dobrego gatunku i właściwie zostało wysuszone, przyjmowało kształt półcentymetrowej grubości, bardzo kruchych pasków. Suszono także tłuszcz z tylnej części bizona i zjadano go z mięsem.
Z wysuszonego mięsa bizona robiono pemmikan. Wybierano do tego chude mięso, taki jak szynka, polędwica czy łopatka. Przed przystąpieniem do robienia pemmikanu, rozpalano dwa wielkie ogniska z suchego drzewa osikowego, które rozżarzano do czerwoności. Na węgle jednego z ognisk stare kobiety wrzucały paski wysuszonego mięsa i przypiekały je, nie pozwalając na przypalenie. Mięso tak podpieczone składano na nieowłosionej stronie skóry rozkładanej obok ogniska. Po dłuższym przypiekaniu mięsa ognisko zaczynało dymić, przez co mięso nabierało gorzkiego smaku. Aby tego uniknąć, dalsze przypiekanie robiono już na drugim ognisku. Niekiedy cykl przenoszenia się z jednego ogniska na drugie powtarzany był nawet kilka razy. Gdy zakończono już przypiekanie całego przeznaczonego na to mięsa, kruszono je na małe kawałki, i następnie ucierano na proszek. Jednocześnie topiono w garnkach bizoni tłuszcz. Starte już mięso mieszano z krzepnącym tłuszczem w pojemniku wykonanym z bizoniej skóry. Do tej mieszanki dodawano często kwaśnych jagód. Po tym potrawę pakowano do specjalnie w tym celu przygotowanych skórzanych toreb, mogącym pomieścić nawet 50 kilogramów pemmikanu, upychając go i ubijając grubymi kijami. Po napełnieniu takiej torby, zaszywano ją, kładziono na ziemię, a kobiety ugniatały ją jeszcze nogami. Worki z pemmikanem dosuszano jeszcze przez pewien czas na słońcu. Później, wraz z przybyciem wonnych korzeni i jabłek, sposób przyrządzania pemmikanu został zmieniony i stał się pikantnym nadzieniem do ciast-pasztecików smażonych na tłuszczu.
W 1941 roku pewien Indianin Arapaho powiedział:
- Podczas Tańca Słońca zawsze jemy psy. Sam ostatnio zabiłem młodego szczeniaka. Mięso było na-prawdę przepyszne.
Inny Indianin Arapaho opowiadał:
- Szczeniaki jedliśmy zanim one same zaczęły cokolwiek jeść. Były obierane tak jak kury; usuwano im wnętrzności, obcinano kończyny i gotowano. Jadłem je i smakowały wyśmienicie, jak wieprzowe mięso.
Uroczyste spożywanie pokarmów u Indian Kiowa z połowy XIX wieku, opisane w sposób autentyczny, wyglądało następująco:
Przy wejściu zrobił się jakiś ruch i do tipi weszła Mała Muszla. Za nią podążyły dwie jej siostry. Wszystkie niosły mosiężne kociołki z jedzeniem, które postawiły przy ogniu. Zza pasów wyciągnęły rzemienie do misek z tykw, które rodzina wodza miała dla gości, i położyły naczynia przed mężczyznami. Ci wyjęli łyżki z rogu bizona, które również mieli przywiązane o pasa. Niektórzy przynieśli ze sobą własne, drewniane miski.
Jedzenie było dobre. Siedzący Niedźwiedź i Orle Pióro ubili poprzedniego dnia dwa bizony a kobiety piekły ozory już od wczesnego rana. Zrobiły też długie sznury kiełbasek z krwi, przyprawione szałwią i dziką cebulą, zapakowane w jelito bizonie i pieczone na węgłach. Oczywiście było też suszone mięso, ugniecione ze śliwami ałyczy i osłodzone cukrem. Były nawet suszone i ugotowane ziarna kukurydzy po-zyskane od Indian Pueblo.
Jedzenie było poważnym zajęciem. Gdy mężczyźni napełnili swoje miski, Siedzący Niedźwiedź pomodlił się do Słońca i położył jedzenie na krawędzi paleniska w tipi. Po tym zaczęli dopiero jeść. Nikt nie rozmawiał. Napełniali swoje miski i opróżniali je. Kiedy skończyli, w mosiężnych kociołkach i zostało jeszcze jedzenie, które goście mogli zabrać ze sobą do swych domów.
Kiedy na Zachód ciągnęły kryte wozy osadników tocząc się przez równiny, odkryto gatunek dziko rosnącej nasturcji. Nazwano ją "indiańską rzeżuchą". Plemiona zamieszkujące ten obszar spożywali zarówno jej kwiaty jak i liście, co dawało ich sałatkom specjalna ostrość.
Większość plemion Wschodu zadawalała się jednym posiłkiem dziennie, na który składało się śniadanie i obiad jedzone razem przed południem. Zjadano wtedy syty posiłek z krzepką porcją dziczyzny lub gotowanej ryby, oraz różnymi odmianami pieczonych dyń lub ciasteczek robionych z miażdżonych orzechów laskowych. Pierwsi zazwyczaj jedli mężczyźni. To, co pozostawało, zjadały kobiety i dzieci. Posiłki zwykle jadano w ciszy siedząc lub stojąc. Mimo, że jadano raz dziennie, zawsze pod ręką każdy mógł znaleźć mamałygę z kukurydzy.
Prawie wszystkie pierwsze opisy podróżników odwiedzających Wschodnie Lasy Ameryki Północnej zwierają wzmianki o syropie klonowym. W 1671 roku jezuita Novrel napisał o "cieczy wypływającej pod koniec zimy z drzew, która znana jest jako woda klonowa. Chociaż Indianie zbierali sok, upuszczając go z klonów, to jednak ich prymitywne narzędzia uniemożliwiały im przetopienie go na cukier. Wraz z przybyciem Europejczyków i pojawieniem się ich żelaznych naczyń, Indianie szybko nauczyli się jak to należy robić. Syrop i cukier klonowy był wysoko ceniony i używany do słodzenia gotowanych owoców oraz do polepszania smaku i aromatu zup i suszonej kukurydzy.
Indianie Iroquois znad jeziora Finger zbierali cierpkie dzikie jagody i gotowali je ze syropem klonowym. Robili też mus owocowy. Wędzili węgorze z dodatkiem duszonego cząbru, nadziewali kaczki jabłkami i winogronami. Obracali go powoli nad trzaskającymi płomieniami, aż skórka przybierała kolor brązowy i stawała się chrupiąca, a mięso miękkie jak masło.
Indianie Iroquois mieli szczęście żyć nad czystymi, zimnymi jeziorami i rwącymi strumieniami, które obficie zaopatrywały ich w ryby. Ich ulubionym przysmakiem była ci'nega'gei, czyli zupa rybna.
Goszczący w roku 1743 u Indian Iroquois John Bartram pozostawił mam opis poczęstunku:
"Przygotowane były trzy kotły indiańskiej zupy; kukurydzianej orz rzadkiej mamałygi z suszonymi węgorzami i innymi rozgotowanymi w niej rybami, a trzeci kocił stanowiły dynie i ich kwiaty gotowane w wodzie. Na koniec podano wielką miskę, pełną indiańskich klusek, sporządzonych z młodej, wilgotnej kukurydzy z dodatkiem gotowanej fasoli zawiniętej w kukurydziane liście, co stanowi bardzo suty po-karm."
Węgorze, łowione w rzekach, spożywane były na surowo, po upieczeniu, po wysuszeniu lub po owędzeniu (jako zapas na zimę). Francuscy jezuici, którzy podróżowali w dół rzeki Św. Wawrzyńca i po krainie wokół jeziora Finger, często w swych wspomnieniach opisywali sposoby wędzenia węgorzy lub go-towaną z nich tłustą zupę.
Orzechy laskowe i pewne odmiany słodkich żołędzi jedzono nie tylko na surowo, lecz także suszono je na mączkę, która używano do wypieków i zup. Wypiekano z nich na przykład ciasteczka, które robiono mieszając mączkę orzechową z kukurydzianą i smażąc na tłuszczu. Olej orzechowy otrzymywany był po-przez gotowanie i używany jako przyprawa do warzyw i jako dodatek do chleba.
Ziemie, strumienie i jeziora Wschodnich Lasów Ameryki Północnej były pełną spiżarnią mieszkających tam Indian. Sama ziemia była piecem! Kobiety Indian Narraganset i Penobscot kopały w piasku głębokie doły, w które wrzucały gorące kamienie i wypełniały je małżami, ostrygami i wodorostami, urządzając nadmorskie pikniki. Często też w ten sam sposób piekły suszoną fasolę, pozostawiając ją w ziemi nawet przez kilka dni, aby przesiąkła wlanym na nią syropem klonowym. Wyciągnięta po pewnym czasie z takiego pieca fasola miała orzechowy smak, była soczysta i polukrowana wonnym, słodkim syropem. Szczególnym przysmakiem tych nadbrzeżnych Indian był homar olbrzymi, którego kobiety gotowały na parze i przyprawiały słodkim olejem z ziaren słonecznika.
Indianie Pamunkey z północno-wschodniego wybrzeża USA sadzili kukurydzę, fasolę, melony, dynie i inne rośliny, które też wspólnie zbierali. Hodowli też słonecznik (rozsiewając go po ziemi), który służył im do robienia chleba i zupy. Pod dostatkiem też mieli czarnych borówek, poziomek, agrestu, owoców świdośliwy o orzechów. Używali też rodzimy ryż wodny. Cukier pozyskiwali z klonów. Polowali na wszystkie dzikie zwierzęta. Są też wzmianki o tym, że spożywali również ptasie jaja, szarańcze i chrząszcze. Zjadali też i żółwie pod postacią duszonej potrawy w garnku, którym była ich własna skorupa. Ryby łowili za pomocą łuku, dzidy i koszyka przypominającego pułapkę-potrzask.
Indianki Powhatan, Chickahominy i Cherokee cały czas miały pod ręka gotujące się kotły z zupami lub duszonymi potrawami. Był to ich sposób na wykorzystywanie resztek dziczyzny i drobiu. Przeważnie były to wiewiórki, króliki i indyki gotowane z kukurydzą, fasolą i pomidorami. Osadnicy z Jamestown nazywali to "pieczeniom Brunswick".
Jedną z pierwszych potraw indiańskich, przyswojonych przez kolonizatorów, była mieszanka gotowanej fasoli i kukurydzy, przyrządzana z niedźwiedzim tłuszczem. Indianie nazywali to nisickquatach (kukurydza i fasola), ale Anglicy mówili na to po prostu succotash.
Raz w roku, jesienią, Indianie z plemion Algonquin wyruszali w wysokie regiony na zachód od Missisipi, by zebrać na zimę jak największe zapasy orzechów hikorowego drzewa. Nazywano je "pekan". Same orzechy są nadzwyczaj delikatne w smaku i aromatyczne. Indianie ze słodkawego miąższu wyciskali powcohicora (hikorowe mleko) i dodawali do bulionu z bizona, placków kukurydzianych, mamałygi. Po od-powiedniej fermentacji mleko stawało się także wysoce upajającym trunkiem, podawanym podczas ple-miennych świąt.
Dziś pekany podaje się w Stanach Zjednoczonych jako szybką przekąskę - na południu obsmaża się je w maśle z dodatkiem bardzo ostrego sosu tabasco, na północy miesza się je tylko z migdałami i lekko soli.
Kobiety Indian Cherokee były wspaniałymi kucharkami. Zbierały zieloną fasolę z pól, usuwały z nich włókna i suszyły na słońcu. Przyrządzały wykwintną duszoną dziczyznę, wiewiórki i króliki oraz robiły chleb z suszonej fasoli i mąki kukurydzianej.
Muzeum Indian Cherokee z miasta Cherokee (Karolina Północna) jest patronem dorocznej uczty ple-miennej. Typowy jadłospis takiej uczty, sporządzony w 1949 roku, zawierał taki oto zestaw: prażona kukurydza, jagody, poziomki, maliny, czarny bez, dzikie śliwki, dzikie jabłka, czereśnie, polne morele, różne gatunki winogron, jeżyny, agrest, orzechy (hikorowe, laskowe, włoskie i olejowe), napój nazywany sumacade, chleb (kasztanowy, fasolowy, mamałygowy, z dzikich pomidorów, słodkich pomidorów i z melasy), pieczeń z jeleni, pieczony pstrąg plamisty, pieczeń z bizon, smażone pieczarki, duszony szop, pieczeń z indyka, gotowane ziemniaki, pieczona kukurydza, mamałyga, gotowana fasola, dynia, kukurydza z fasolą, gotowane topinambury.
Chleb kukurydziany, czyli spłaszczone placuszki robione z wody i mąki kukurydzianej, był podstawowym, codziennym pieczywem Indian Południa Ameryki Północnej. Zazwyczaj był on pieczony na drewnianych łopatkach w ognisku lub poprzez okładanie gorącymi węglami. Dlatego też Anglicy nazwali go "ciastkiem łopatkowym" lub "ciastem popiołowym". Podglądając indiańska kuchnię, koloniści szybko na-uczyli się robić indiańskie pieczywo w indiański sposób. Robiąc go, posługiwali się jednak własną technologią, w wyniku czego pieczywo ich nie przypominało już dokładnie walorów indiańskiego chleba kukurydzianego.
Kobiety Indian Cherokee, Choctaw, Seminole, Pottawatomi, Creek i innych (plemion) znały setki przepisów, z których wiele jest dziś przysmakiem Stanozjednoczników. To one stworzyły succotash (kukurydzę z fasolą), pieczeń "Brunswick", chleb kukurydziany, mamałygę i mąkę mamałygową, palone orzechy, smażone, zielone pomidory, duszone świeże krewetki z różą chińską.
Jak pisał William Boutron:
"Indianie Creek magazynowali łuskane orzechy hikory w swoich miastach. Widziałem setki korców tych orzechów należących do jednej rodziny. Miażdżyli je na kawałki, wrzucali na gotująca wodę, która po przelaniu przez drobne sito oddzielała bardziej oleista część cieczy; nazywali to określeniem 'mleko hikorowe'. Jest ono tak słodkie i pożywne jak świeży krem i jest składnikiem większości ich potraw dodawanych zwłaszcza do mamałygi i ciast kukurydzianych."
Orzeszki ziemne były prawdopodobnie najbardziej pożywnym i uzupełniającym pożywieniem, które rosło dziko na Południu USA. W "chudych" miesiącach Indianie używali ich jako substytutu, gotując je w gęstych zupach u duszonych potrawach.
Kobiety Indian Creek i Seminole miały zwyczaj podawania "świeżych ryb i owoców". Tym samym często podawały obydwa te posiłki na raz, gotując na parze ryby wraz z pomarańczami lub dzikim winogronem, tworząc przez to posiłek bardziej delikatnym i smaczniejszym.
O mięsnym żywieniu Indian Hopi z przełomu XIX i XX wieku Don Talayesva powiadał w sposób nastę-pujący:
"Lubiliśmy mięso i jadaliśmy niemal każde, które można było dostać. Starzy uczyli nas zastawiać pułapki na torbskocze, świstaki, ursony, borsuki, wiewiórki i turkawki. Dorośli zastawiali pułapki z ciężkich głazów na kojoty, lisy, żbiki i inne duże zwierzęta. Niekiedy wybierali się daleko, by polować niedźwiedzia lub jelenia. Gdy udało się zabić duże zwierzę, przynosili je do domu, przykrywali ślubną szatą, palili górski tytoń nad nozdrzami zabitego zwierzęcia i prosili je o wybaczenie. Modlili się również do bogini Matki Dzikich zwierzą, by zesłała nam więcej zwierzyny. Zbierali się w wielkie grupy piesze lub konne i polowali na króliki z psami i zakrzywionymi kijami do rzucania. My, mali chłopcy, robiliśmy sidła z włosia końskiego na ptaki. Nauczyłem się łapać drozdy za pomocą włosia, umocowanego jako pułapka na końcu łodygi słonecznika, z robakiem na przynętę. Strzelaliśmy również z łuku do ptaków i małych zwierząt. ale zakazywano nam zabijać stworzenia, którego nie mieliśmy zamiaru jeść.
Ptasich jaj nie jadano, chociaż jadano jaja kurze i indycze. Nie jadaliśmy mięsa indyków, ale wyrywaliśmy im pióra do modlitewnych pałeczek używanych podczas obrzędów. Pouczono nas, że nie wolno nigdy jeść jastrzębi, wron, orłów, wężów, jaszczurek, mrówek, owadów, chrząszczy i żółwi słodkowodnych. Niektórzy jadali psie mięso, ale inni uważali to za hańbę. Wszyscy jadaliśmy konin, mięso osłów i mułów, ale ośle było najlepsze. Przypatrywaliśmy się kastrowaniu baranów i capów i jadaliśmy wycięte części. Lubiłem to mięso. Kastrowaliśmy również konie i osły, ale to mięso rzucano psom."
Z opowieści tegoż samego Dona Talayesva dowiedzieć się można o zmianach zachodzących w jadłospi-sie Indian Hopi:
"Ucieszyłem się, gdy następnego dnia na śniadanie dostałem w domu mojej siostry tradycyjne pierogi Indian Hopi zrobione z mąki niebieskiej kukurydzy. W jakiś czas potem kiedy moja żona gotowała pomyślałem sobie, że mam już dość tych wymyślnych potraw. Gdy zawołała mnie do jedzenia, powiedziałem:
- Chciałbym trochę jedzenia Indian Hopi.
- Co ci się stało? - Zapytała. - Nie smakuje ci moje jedzenie?
- Owszem - odpowiedziałem szybko - ale jestem pełnokrwistym Indianinem Hopi i chciałbym jeść tak jak Indianie Hopi zawsze jadali. Daj mi kilka podpłomyków i trochę wody.
Podała mi to, o co prosiłem, i zagniewana dodała:
- Masz tu swoje jedzenie.
Sama zaś siadła do smażenia kartofli, jajek, chili i kawy z mlekiem konserwowym. Na kolację mieliśmy pierogi Indian Hopi i smażone chili. Norman zauważył, że nie wytrzymałbym długo na takim jedzeniu. Przypomniałem mu, że starzy ludzie żyli znacznie dłużej aniżeli ci, którzy jedzą to, co jadają Biali. I wy-starczy by rolnicy białych mieli zły rok, a będziemy musieli wrócić do strawy naszych przodków."
N. Scott Momaday o jedzeniu Indian Pueblo z polowy XX wieku opowiadał w sposób następujący:
"Jest w Jemez zwyczaj, że w czasie trwania festynu, wszystkie domy są otwarte dla gości, każdy może wstąpić wiedząc, że będzie miło przyjęty. Może się najeść do syta, bez względu na to czy był formalnie zaproszony, czy nie. Ja i moi rodzice zostaliśmy zaproszeni na ucztę do domu Joe R. Teyo. Zostaliśmy też przyjęci po królewsku. Jadło, które było gorące i które podawano nam bezustannie, okazało się nie tylko apetyczne w wyglądzie i zapachu, ale także wspaniałe w smak. Najpierw podano łagodny gulasz kukurydziany, zwany posole. Robi się go z suszonej kukurydzy (jest to cos podobnego do mamałygi) i kości wieprzowych z niewielkim dodatkiem chili; sos tej potrawy jest rzadki i wspaniały. Gulasz ten należy do moich najbardziej ulubionych potraw na świecie. Niemal na każde święto bożego Narodzenia marzyłem o tym pełnym przypraw dymiącym, indiańskim posle. Drugą potrawą była gęsta zupa z chili i wołowiny. Miała kolor cegły i była zdecydowanie ostrzejsza w smaku. Trzecie - też w wołowin i chili - była właściwie ciemnoczerwoną past z chili, która paliła usta i sprawiała, że człowiekowi pot tryskał wszystkimi porami czoła. Kiedy to zjadłem, całą swoja istotą błagałem o wodę, gotów byłem oddać wszystko za chociażby łyżkę zimnej wody. Nie otrzymałem jej jedna. Podawano tylko kawę, i to tak gorącą, że parzyła mi język. W ten sposób nauczyłem się raz na zawsze jeść na festynach Jemez w stylu Jemez, to znaczy brać chleb i maczać go w ostrych potrawach, smakując delikatnie i z rozwagą oraz ze szczególnym szacunkiem. Wierzę, że ten dobry, pożywny sotobalough po to właśnie istnieje. Jest to wilgotny, słodkawy, o twardej skórce i miękkim środku porowaty chleb. Służy do maczania i nie ma nic lepszego od niego. Na dodatek na stole znajdowała się też wielka rozmaitość owoców, sucharów, ciast i ciasteczek.
Mieszkańcy Jemez gustują też w smakowitym gulaszu z królika.
Podstawowym pożywieniem Indian kalifornijskich były przez tysiące lat żołędzie. Zapasy żołędzi przechowywano w plecionych zbiornikach i w miarę potrzeby ucierano na mąkę. Niesmaczny kwas taninowy wypłukiwano z takiej mąki wrzątkiem. Aby ugotować papkę, wsypywano mąkę do ciasno plecionych koszyków i zalewano wodą, doprowadzając ją do wrzenia przez wrzucenie rozpalonych kamieni. Koszyki i warząchwie do mieszania papki stanowiły jedyne niemal wyroby owych żywiących się żołędziami plemion. Indianie ci nie byli zmuszeni głodem do hodowania zwierząt domowych lub do uprawiania roli. Żyli po prostu z dnia na dzień, karmiąc się orzeszkami, nasionami traw, korzonkami, rybami, królikami i płową zwierzyną.
Aleksander Hołyński przebywając u Indian kalifornijskich w połowie XIX wieku zauważył:
"Ich podstawowym pożywieniem było ciasto z mąki żołędnej wypiekane w piecu jak chleb. Nigdy w życiu nie próbowałem czegoś tak pozbawionego smaku - zupełnie jakby żuło się wapno (...). Od czasu do czasu łowią ryby, które konserwują ususzone na wielkie zimowe festyny. Nie gardzą żadnym mięsem od końskiego do szczurzego."
Indianki Tepaneca z dawnego Meksyku niemal codziennie przynosiły na sprzedaż różnorakie płody jeziora: ryby i żaby, ptactwo wodne i jadalne korzenie, przypominające smakiem kawior jaja axayacatla (gatunek dużej wodnej muchy) czy też żelatynową i bardzo pożywną masę z jego larw.
Przy wielkim bogactwie roślin uprawianych, Indian Mexica z Ameryki Środkowej mieli mało zwierząt domowych. Hodowali różne rasy psów (z których jedną wyłącznie dla mięsa), nigdy jednak nie używali psów jako zwierząt pociągowych. Z ptactwa domowego pierwsze miejsc zajmowały indyki, chociaż pewne dane świadczą o tym, że hodowali również gęsi, kaczki i przepiórki. Ślimaki żyjące na pniach agawy jeszcze dziś pojawiają się jako delikates na meksykańskim stole, podawane wraz z inną, typowo aztecka potrawą guacamole, mieszaniną pomidorów, awokado i pieprzu. Zjadali też małe rybki łowione przy pomocy sieci lub trójzęba. Przyrządzali również rodzaj pasztetu z jajeczek składanych przez pewną odmianę muchy na wodach jeziora; potrawę tę dziś jeszcze jada się w Meksyku. Zjadali także gąsienice maguey pieczone w liściach agawy. Jedli i jaszczurki w słodkawym sosie z soku kaktusa saguaro lub zapiekane w placku z mąki fasolowej.
O dawnych Indianach Mexica i amarancie napisano:
"Ziarna te wschodzą i dojrzewają wcześniej niż wszystkie inne - zbierają je zanim kukurydza wyda pierwszy kłos. Robią z tej rośliny zimny napój i ciasto, przyrządzane podobnie do tortilli".
Ponowne wprowadzenie upraw amarantu i produkowanie z niego żywności jest jednym z ważniejszych projektów rolniczo-przemysłowych we współczesnym Meksyku.
Współczesna kuchnia meksykańska jest odzwierciedleniem całej historii swego kraju. Zderzyła się tam głównie kultur indiańska z hiszpańską. Kuchnia meksykańska jest uznana przez smakoszy za jedną z najlepszych i najbardziej urozmaiconych na świecie. Na ogół stawia się ją w jednym rzędzie z chińską, i choć nie jest tak wyrafinowana jak francuska, nie ustępuje jej jeżeli chodzi o bogactwo składników. Wśród bogactw, jakie Indianie ofiarowali światu niewątpliwie pierwsze miejsce zajmuje jednak czekolada. Indianie co prawda wieki całe prze tym, zanim o ich istnieniu dowiedzieli się Biali, pijali kakao po różnymi postaciami, ale prawdziwa kariera czekolady zaczęła się wtedy, kiedy jakaś nieuważna kucharka hisz-pańska zamiast do wody, wrzuciła kakao do mleka. A w samym zaś Meksyku nie ma posiłku bez tortilli, czyli placka kukurydzianego.
Dziś na każdym rynku w Meksyku podczas pory obiadowej można zobaczyć kilka rodzi tortilli. Mogą to być; płaskie i gorące, które zastępują chleb, a także służą jako łyżka; enchilladas - naleśniki nadziewane mięsem; tostadas - kawałki smażonych tortilli, którymi nabiera się ostry sos guacamole; tostados posypane białym serem, kawałkami mięsa i zalane śmietaną; empa?adas - tortille grubsze, z całym brzegiem zawiniętym do góry i nadziane czym się da: zależnie od miasta, wsi i zwyczajów wśród nadzienia można rozróżnić smażoną czarną fasolę, cebulę, ser, pomidory, aguacate i chili.
Od końca XVI wieku znany był występujący po dziś dzień u brazylijskich Indian zwyczaj jedzenia ziemi. Brak żelaza powoduje anemię. Instynkt pcha więc dzieci z północno-wschodniej części tego kraju do szukania w ziemi soli mineralnych, których nie znajdują w swym codziennym pożywieniu, sprowadzającym się do mączki z manioku, fasoli i, gdy szczęście dopisze, kawałka suszonego mięsa. Dawniej indiańskie dzieci karano za ten "afrykański zwyczaj" - nakładano im kagańce lub zawieszano je wysoko nad ziemią w wiklinowych koszach.
Indianie Noamama z Amazonii żyją w klimacie, w którym nie da się robić zapasów żywności. Kiść bananów, przywieziony łodzią do domu, wytrzymuje dwa, najwyżej trzy dni. Później banany czernieją i gniją. A właśnie banany są tutaj podstawą wyżywienia. Są to banany odmiany zielonej, warzywnej, nie nadające się do jedzenia na surowo, lecz tylko po ugotowaniu. Dwa razy dziennie miska bananów. Tak przez wiele dni, bez znaczącej odmiany. Marnym urozmaiceniem menu, pomijając małe rybki i krewetki, jest sok z trzciny cukrowej.
Trzcinę, o obłupaniu z twardej kory, Indianin żuje po prostu, wysysając smaczny i pożywny sok.
Arkady Fiedler o menu Indian Chama znad Ucayali napisał tak:
"Indianie ci żywili się przeważnie rybami i bananami, które przygotowywali na różne sposoby. Tak zwana putaraszka, ryba pieczona w liściu pewnej palmy, mogłaby być przysmakiem także dla podniebienia wybrednego smakosza. O każdej porze dnia spożywali niemożliwe ilości ciapu, rodzaju zupy z rozgniecionych ręcznie, gotowanych bananów. Przepadali za wódką trzcinową. lecz gdy jej nie mieli, pili masatu, sfermentowaną jukę, którą kobiety przeżuwały przednio w ustach."
U Indian Kampa i ich sąsiadów, Indian Machiguanga, żyjących w Montanii peruwiańskiej, zanotowano opowieść o dobrym młodzieńcu, Księżycu o imieniu Kashiri. Żył on na Ziemi w tych czasach, gdy ludzie nie posiadali jeszcze zębów i karmili się wyłącznie gliną. Pewnego dnia ukazał się on jednej z dziewcząt, która w tym czasie była akurat w okresie menstruacyjnym, ofiarując jej bulwy manioku. Dziewczyna nie wiedział jednak jak spożytkować niespodziewany dar, więc Kashiri musiał nauczyć ją najpierw sposobów przyrządzania potraw z tej rośliny.
Ruggiero Rmano prowadząc w połowie XX wieku badania wśród India Sierry ekwadorskiej zanotował:
"Oto podstawowe produkty spożywane w prowincji Chimborazo: jęczmień, różne gatunki cebuli, kalafior, kapusta, rzep, aji, oca, quinua, bób, soczewica, wyka, łubin. Na ziemiach o łagodniejszym klimacie kukurydza stanowi obok jęczmienia zasadnicze pożywienie Indian. Jednakże nie wszystkie produkty przeznaczają Indianie na konsumpcję. Mleko i jajka wolą sprzedawać, aby uzyskać pieniądze na zaspoko-jenie innych potrzeb. Ten zrodzony z konieczności zwyczaj jest do tego stopnia zakorzeniony w niektórych wspólnotach, że Indianie w ogóle nie spożywają wspomnianych produktów, nawet wtedy, kiedy otrzymują je za darmo. Indianie lubią mięso (świnki morskie, jagnięta, króliki, kury), ale spożywają je jedynie z okazji większych świąt rodzinnych, nabywając wyłącznie na targach. Z wyjątkiem tych świątecznych okazji jedzą mięso padłych zwierząt. Indianie wolą nade wszystko pożywienie płynne.
(...) Przy spożywaniu posiłków posługują się przyborami drewnianymi lub glinianymi: pilches (garnuszki drewniane), huingos (okrągłe garnuszki drewniane), ticucus (płaskie talerze gliniane), które dobrze przewodzą ciepło, co pozwala na jednoczesne ogrzanie rąk. Potrawy płynne piją bezpośrednio z talerz lub za pomocą łyżki, zwykle drewnianej; aby nie parzyć ust jedzą zupę z brzegu talerza, a więc już nieco przestudzoną. Każde danie kończą czyszczeniem talerza wskazującym palcem prawej ręki. Dalszym czyszczeniem zajmują się psy, nikt bowiem nie troszczy się o mycie talerzy."
Indianie andyjscy z rosnących na wysokości do 4300 metrów ziemniaków Solanum juzupeczukii, S. curtilobum i S. ajanhuiri sporządzali rodzaj konserwy; pokrajane w plasterki zamrażano, a następnie po odtajaniu suszono, otrzymując w ten sposób zakonserwowaną potrawę zwaną chuno.
Indianie Uru zmuszeni byli żywić się wyłącznie tym, co dostarczała woda. Podstawą ich wyżywienia stała się trzcina totora. Kłącza jej spożywano pieczone, gotowane lub rozgniecione na mąkę i rozprowadzane wodą. Lubili też ssać jej słodki rdzeń, a także pozyskiwali z niej napój oszałamiający. Jadłospis ten uzupełniały ryby, jaja wybierane z gniazd ptaków wodnych i ptaki zabite na polowaniu.
Auguste Guinnard o kuchni Indian Mapuche z połowy XIX wieku napisał tak:
"Żaden z tych Indian niczego nie zje ani nie wypije, póki nie ofiaruje pierwociny bogu. W tym celu zwraca się do Słońca, boskiego posłannika odkrawając kawałek mięsa lub strząsając kroplę wody na ziemię, wymawiając przy tym odpowiednią mowę - modlitwę.
Większa część mieszkańców pampy posiada obecnie naczynia kuchenne zrabowane podczas łupieżczych wypraw i posługuje się nimi, by przyrządzać mięso. Obarczone tym obowiązkiem kobiety pilnują bacznie, by jedzenie nie ugotowało się lub nie przypiekło za bardzo. Nalewają wody do kociołka, podgrzewają ją, siekają kawałki mięsa na drobne cząstki, po czym wrzucają, a ledwie mięso zaczyna przybierać białawy kolor, wyciągają je natychmiast, jakby było już dostatecznie ugotowane, i zjadają czym prędzej z odrobiną soli, bowiem zastosowanie tej przyprawy jest im znane. W plemionach podbitych widzi się Indian jedzących mięso dobrze upieczone lub ugotowane, jednakże i ci za najwykwintniejszą potrawę uważają surowe płuca, wątrobę i nerki wszelkich zwierzą, a nadto wypijają z nich krew, podgrzaną lub skrzepniętą."
Indianie Yahgan z Ziemi Ognistej spędzali wiele czasu na polowaniach. Przy pomocy harpunów, oszcze-pów, maczug i prostych pułapek polowali na lwy morskie i foki, a nocy znienacka chwytali śpiące ptactwo, czasami też wyprawiali się nawet na zabłąkanego wśród przesmyków i kanałów wieloryba.
Kobiety Indian Yahgan oprócz przyrządzania posiłków, odzieży i czuwania nad małymi dziećmi, trudniły się zbieractwem. Całymi godzinami brodziły w wodzie, wyławiając z niej małże i kraby, wspinały się na trudno dostępne głazy i skały, aby z ptasich gniazd wybierać jaja.
Żyjące również na Ziemi Ognistej Indianie Alacaluf polowali na kormorany i na albatrosy przylatującego znad pełnego morza i zagubione w labiryncie kanałów; na foki zbierające się na skalistych ławicach, gdzie trawią w spokoju; na delfiny, gdy te żerowały pływając wzdłuż wybrzeża tam i z powrotem po wodach, gdzie ryby występowały w większej obfitości. Wybierali też jaja, które składały pingwiny, rybitwy i mewy na skałach w porze wiosennej. Umieli skręcać karki kaczkom, ogłuszać ciosem kija nowo narodzone lwy morskie, których delikatne mięso pochłaniali na surowo. Wywęszyć też potrafili na dwadzieścia mil wieloryba wyrzuconego na brzeg. Znali wszystkie gatunki małży ukrytych gromadnie w morskich głębi-nach, a zwłaszcza olbrzymie cholgas wyławiane przez nagie kobiety z klanu i pochłaniane przez cała społeczność w dużych ilościach.
Dzisiaj rośliny oswojone pierwotnie przez Indian dostarczają prawie połowę całej żywności świata. Podstawą zaś pożywienia są dwie z nich: kukurydza i ziemniaki.
W 1853 roku Amerykanin indiańskiego pochodzenia, George Crum, był szefem kuchni klubu "Moon Lake" w Saratoga Springs. Pewnego wieczoru, kiedy to Indianin przygotowywał jedną ze swoich potraw i pokroił ziemniaki w grube plasterki, a następnie silnie podsmażył, jakiś niezadowolony gość lokalu oddał mu danie z reklamacją stwierdzając, że ziemniaki są pokrojone w zbyt grube plastry. Kucharz pokroił więc cieniej i podsmażył następną porcję, ale i tym razem potrawa wróciła. Rozwścieczony Indianin kolejną porcję pokroił tak cienko, jak tylko potrafił i przysmażył tak silnie, że stały się zupełnie kruche. Podał je kapryśnemu gościowi. Ziemniaki od razu zachwyciły wszystkich. Przez wiele lat nazywano je frytkami Saratoga. Były krojone ręcznie. Któż dziś kojarzy frytki z Indianami?
W latach 20. XX wieku, po wynalezieniu maszyny do obierania ziemniaków, frytki stały się najczęściej sprzedawaną potrawą barową w Ameryce.
Kudłaty - Shaggy; Jego indiańskie imię to Shuh-Shee-Ahsh. Rodzicami byli Wewnątrz Ust i Uderza Krańcem Wody. W czasie bitwy nad Little Big Horn miał 17 lat. Miał być rzekomo jedynym ocalałym uczestnikiem bitwy z oddziału Custera, który przebrał się za Indianina Sioux i nie został rozpoznany. Bajkę tę wymyślili dziennikarz a sam Kudłaty temu zaprzeczył. Legenda, jaka wokół niego się wytworzyła, nadała mu opinię kłamcy, tak wśród Indian Crow, jak i Sioux. Zmarł w 1923 roku i pochowany został na Cmentarzy Narodowym Bitwy Custera.
Kugapakovi - Indianie z Ameryki Południowej. Prawdopodobnie mówią językiem machiguenga.
Kuikuru - Indianie z Brazylii (stan Mato Grosso). Zaliczeni do rodziny językowej caribe. W 1999 roku liczyli 526 osób.
Kuiu - Grupa Indian Tlingit.
Kuiva - Indianie z Kolumbii (departament Arauca i Casanare). Zaliczeni do rodziny językowej arawak i podrodziny guahibo. Wyróżni się też u nich osiem grup dialektycznych. W 1999 roku liczyli 2000 osób.
kukawik amerykański - (Coccyzus americanus); ptak średniej wielkości, osiągający 28-32 cm długości. Ma upierzenie kontrastowe; wierzch ciała ciemnobrązowy, spód białawy. Żywi się owadami oraz włochatymi gąsienicami motyli, zjada też owoce i jagody. Gniazdo buduje z patyków i umieszcza go na poziomej gałęzi na wysokości około 7 cm. Występuje w Ameryce Północnej i Środkowej oraz na wyspach Morza Karaibskiego. Wędrowny, zimuje w Ameryce Południowej.
kuklik - (Geum), Indianie Chippewa używali odmiany tej rośliny, G. canadense, wewnętrznie, do leczenia kobiecych słabości. Sposób przygotowywanie leku nie jest jednak znany.
Kukulcán - Pierzasty Wąż; rządzący płodnością, poza tym prawodawca, twórca kalendarza i nauki.
kukurydza - (Zea mays); Indianie Cheyenne nazywali ją mâhaemenôtse. Jest rośliną pochodzącą z Ameryki, gdzie stanowiła zboże chlebowe i była spożywana pod postacią placków i kaszy. Indianie stosowali nawet do jej uprawy sztuczne nawadnianie. Ojczyzną kukurydzy, której istniało wiele odmian, jest płaskowyż centralny oraz południowy Meksyk. Kukurydza nie jest znana w stanie dzikim. Jej pierwotne formy odkryto w znaleziskach sprzed 4500 lat.
Północnoamerykańscy Indianie z rejonu Wielkich Jezior opowiadają, że siły manitu przybrały raz postać pięknej kobiety i ona to, wędrując po Ziemi, tworzyła pożyteczne rośliny a ze śladów jej stóp wyrosła kukurydza.
W przekonaniu Indian Iroquois ciepło słoneczne, niezbędne do wzrostu kukurydzy, wytwarzane jest przez świerszcza.
Misjonarz Peter Rosen tak oto opisał obserwowane przez siebie święta zielonej kukurydzy, organizo-wane przez Indian prerii:
"U wszystkich szczepów uprawiających kukurydzę, zielona kukurydza uchodzi za przysmak. Można ją jeść wtedy, gdy kaczany urosną do normalnej wielkości, ale zia